Rozdział 13

662 16 0
                                    

Aaron

Anton zaproponował mi wyjście na siłownię, żebym mógł spuścić trochę pary. Początkowo miałem wybrać się sam, ale jakiś czas później mój brat też się przyplątał. Natomiast Grady też miał do nas dołączyć, jednak jeszcze się nie pojawił.

Zamknąłem się, zupełnie sam, w wydzielonym pomieszczeniu na siłowni. Był sporych rozmiarów, a na samym środku znajdowało się to co mnie relaksowało, lecz równocześnie stanowiło moją zgubę.

Worek bokserski. Coś do czego muszę użyć pięści. Jednak to tylko przedmiot. Jeśli wyżyję się na nim, żaden człowiek nie ucierpi. Anton pozwolił mi iść samemu, ale gdyby coś się działo, gdybym nie umiał nad sobą zapanować, powinienem go zawołać. Wolne żarty. Jeśli wpadnę w szał, nie przestanę żeby pójść po młodszego brata. Dlatego mogłem się spodziewać, że młody za niedługo przyjdzie sprawdzić jak sobie radzę, bądź też przyśle Grady’ego, kiedy ten wreszcie się pojawi. Czasem traktowali mnie jak dziecko, na które stale trzeba mieć oko. A ja zachowywałem się tak w stosunku do Antona, ponieważ to nie ja byłem tym, który potrzebował opieki.
Spojrzałem na dłonie owinięte czarnymi taśmami. Zaciskałem je tak mocno, iż krew powoli przestawała dopływać, a knykcie zrobiły się przeraźliwie białe. Wzrok utkwiłem w worku, zmrużyłem gniewnie oczy. Już miałem uderzyć z całych sił, kiedy odezwał się telefon. Warknąłem zirytowany, ale wyciągnąłem urządzenie z kieszeni dresów. Jednak tym razem krew odpłynęła mi z twarzy, kiedy zobaczyłem kto się do mnie dobija. Przełknąłem ciężko ślinę. Wiedziałem, że nie mogę go zbyć. Jeśli to zrobię, za swoją ignorancję będę płacić do końca życia.
Nacisnąłem zieloną słuchawkę.

- Halo?

- Aaron. - usłyszałem jego zachrypnięty głos. - Jak się miewasz?

- Dobrze. Dawno się nie odzywałeś.

- Ponieważ nie miałem takiej potrzeby, a teraz… jest sprawa.

Właśnie tego się obawiałem.

- Co tym razem, Bruce?

Bruce Williams, facet po pięćdziesiątce oraz mój sponsor. Jakkolwiek głupio to brzmi. W każdym razie to przez niego niszczę sobie życie, ale nie mam prawa zrezygnować.

- Słuchy mnie doszły, że wyjechałeś. Sydney, co?

- Tak. Skąd wiesz? - zmarszczyłem brwi.

- Mam swoje sposoby, młody. Słuchaj mnie teraz uważnie. Za tydzień do ciebie przyjeżdżam.

- Co takiego?

- Będziesz miał walkę, a co myślałeś? W Australii jest facet, który nieraz zalazł mi za skórę, chce wstawić do klatki swojego najlepszego boksera, a ja mam ciebie. Nikt nie ma szans z twoją żelazną pięścią, Davis. Walka jest już zaplanowana. W Sydney. Widzisz? Umiem się do ciebie dostosować. - zaśmiał się głośno.

- Ale Bruce… ja nie mogę.

- Nie pieprz, Aaron. Oczywiście, że możesz. Wiążę cię umowa. Jesteś moim cholernym pieskiem, dopóki nie pozwolę ci odejść. Więc na razie masz grać tak jak ci zagrać.

Miał rację. Niestety miał kurwa rację. Nie myślałem kiedy podpisywałem umowę. Jednak wtedy to wydało mi się świetnym pomysłem. W końcu na stanowisku instruktora krav magi, nie płacili mi tak dobrze jak robił to Bruce. Dzięki niemu nie musiałem się martwić o pieniądze. O ile wygrywałem. Jeśli odnosiłem porażkę, nabywałem tylko złamaną szczękę, wybity bark, bądź coś jeszcze gorszego. W swojej „karierze” przegrałem tylko raz. Gdy zaczynałem. Teraz chciałem skończyć z walkami w klatkach, ale niestety. Podpisałem tą umowę i nie miałem własnego życia. Należałem do Bruce’a Williamsa. Tylko nadal nie udało mi się z tym pogodzić.

Save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz