Rozdział 38

923 21 1
                                        

Vivian

- Williams, tak słucham?

Przełknęłam ciężko ślinę, kiedy usłyszałam zachrypnięty głos po drugiej stronie linii. Barb szybko się uwinęła z załatwieniem dla mnie tego numeru telefonu, za co byłam jej ogromne wdzięczna. Nie wiem co teraz powinnam zrobić, ale musiałam ściągnąć tego faceta do Sydney. Szczęście jednak mi dopisało. Z tego co dowiedziałam się od Barb, Bruce Williams przebywa cały czas w Australii, załatwia jakieś sprawy, jednak nie ma go konkretnie w Sydney. A mi zależało na spotkaniu twarzą w twarz, ponieważ nie zamierzam dobijać targu przez telefon. Musiałam zrobić to profesjonalnie, tak żeby prawdopodobieństwo powodzenia było jak największe.

Odetchnęłam cicho i wreszcie postanowiłam coś powiedzieć.

- Chcę dobić targu. - wymruczałam.

Mężczyzna przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Musiałam sprawdzić czy aby połączenie nie zostało przerwane. Jednak nic z tych rzeczy.

- Z kim mam przyjemność? - zapytał.

- No tak. Chyba od tego powinnam zacząć. Vivian Evans.

- O jaki konkretnie interes ci chodzi, jeśli mogę zapytać?

- Chciałabym porozmawiać w cztery oczy. Gdyby pan pofatygował się do Sydney, mogłaby podesłać adres spotkania. Chodzi o jednego z pana bokserów.

- O którego?

- Powiem, kiedy zechce się pan ze mną spotkać. Tylko… - westchnęłam cicho. - ta sprawa jest niecierpiąca zwłoki.

- Zaciekawiła mnie pani.

- To jak będzie?

- Chodzi o wykupienie walki? - zapytał jeszcze.

- Nie do końca. - uśmiechnęłam się pod nosem. - Spotkajmy się, to wtedy wszystko wyjaśnię. Będę z… ochroniarzem. Jednym z moich ludzi. Co pan na to?

- Mogę być w Sydney za sześć godzin. Najwcześniej.

  Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Koło szesnastej by tutaj był. Odpowiada mi to.

- Dobrze. W takim razie zaraz przyślę szczegóły dotyczące miejsca spotkania.

- Mam nadzieję, że nie pożałuję tej fatygi. - wymruczał.

- To już zależy od pana, panie Williams. W jaki sposób pan to odbierze. Do zobaczenia w takim razie.

Rozłączyłam się. Opadłam na łóżko, uśmiechnęłam się sama do siebie. Wysłałam facetowi adres.

Dobrze, Vi. Pierwsza część wykonana.

Teraz muszę przekonać Maxa i  Luke’a, żeby poszli ze mną. No i może jeszcze ze dwóch goryli ojca, którzy cały czas pozostaną incognito, gdzieś w cieniu. To się musi udać.

**

- Jesteś pewna, że wiesz co robić? - zapytał Max, wpatrując się we mnie bezustannie.

- Chyba. - wzruszyłam ramionami. - Wiem co chcę ugrać, a wy jesteście tu po to, żeby mi pomóc, gdyby zrobiło się niebezpiecznie. Nie wierzę, że ten cały Bruce, pojawi się bez obstawy. W końcu mogę okazać się nieobliczalna.

- Jesteś nieobliczalna. - zachichotał.

Wywróciłam oczami, ale się z nim nie kłóciłam. W końcu miał rację.

Save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz