Aaron
Minnesota. Naprawdę za nią tęskniłem. Kiedy wyszliśmy z lotniska, od razu rzuciły mi się w oczy blond włosy mamy. A na nasz widok głośno pisnęła i zaczęła biec. Vivian trzymała się blisko mnie i cały czas rozglądała.
Tymczasem mama rzuciła się na nas z impetem. Objęła mnie jednym ramieniem, a drugim Antona.
- Moi chłopcy. - wymruczała. - Strasznie wyglądacie. Czy wy w ogóle odżywialiście się prawidłowo? Anton, masz za długie włosy. Natomiast Aaron, powinieneś się ogolić. Co ja z wami mam. Beze mnie, to byście wyglądali jak żule spod kiosku.
Anton zachichotał, a ja też parsknąłem cichym śmiechem.
- Tęskniliśmy za tobą, mamo. - odezwałem się. - Wiesz może czy tata jest w firmie? Muszę z nim porozmawiać.
- Tak, pracuje.
Poczułem jak Vivian chwyta mnie za ramię. Walizki leżały nam u stóp. No tak. Przecież cały czas była ze mną. I chyba musiałem o tym powiedzieć mamie. Nie wiedziałem czy ją pozna. Czy zobaczy w niej tą samą małą dziewczynkę, która kiedyś się ze mną bawiła.
Mama przeniosła wzrok na Vi, a jej oczy nieznacznie się rozszerzyły. Potem na nasze splecione dłonie, a z jej gardła wydostał się kolejny pisk.
- Vivian?
Rzuciła się teraz na dziewczynę i zaczęła ją ściskać. Musiałem wypuścić jej dłoń. No to… łał. Czyli jednak ją poznała.
- Co ty tu robisz, kochana?
- To długa historia, mamo. - wtrąciłem. - Może opowiemy ci w drodze powrotnej.
- Dobrze. Jedźmy w takim razie. Obiad już mam gotowy, więc jedynie wam odgrzeję. Musicie coś zjeść, bo marne wyglądacie, naprawdę. Szybko, do samochodu.
Uśmiechnąłem się lekko do Vi, wzruszyłem ramionami. Ona odpowiedziała mi takim samym uśmiechem. Po czym wziąłem nasze walizki i poszliśmy za mamą. Vivian otulała się puchową kurtką.
- Całe życie w Australii robi swoje. - stwierdziła ze śmiechem.- Nie jestem przyzwyczajona do niskich temperatur.
Przed wylotem rozmawiałem z jej ojcem. Cieszył się, ponieważ jego córka zaczyna nowe życie, ale jednak nie odpowiadało mu, że wyjeżdża aż tak daleko. A jednak obiecałem się nią opiekować. Chociaż nie planowałem na razie ślubu, ponieważ Vi i ja mieliśmy sporo do przepracowania, to jednak dostałem błogosławieństwo Roberta Evansa. Bo jak twierdził, dzięki mnie, Vivian chciała zacząć normalne życie. Na co oczywiście zasługiwała. Cieszyłem się, że przyleciała tutaj ze mną. Potrzebowałem tego. Nie wiem czy byłbym w stanie wylecieć bez niej.
**
- Nie ma sprawy, synu. Nie spodziewałem się, że o tym wspomnisz, ale wciąż trzymam dla ciebie te klucze.
- Trochę się pozmieniało, wiesz? - uśmiechnąłem się lekko. - Jestem innym człowiekiem. Chyba nareszcie wolnym. Zresztą mam powody by jednak przyjąć od ciebie to mieszkanie.
- Wiem. - potaknął lekko. - Rozmawiałem niedawno z twoją matką. Wszystko mi opowiedziała.
- Wy rozmawiacie? - wytrzeszczyłem oczy.
- Ostatnio bardzo często. Mamy razem dzieci, to się nigdy nie zmieni. Dlatego nawet po rozwodzie powinniśmy się dogadywać. Posłuchaj. Po pracy możemy razem pojechać, żebym pokazał ci to mieszkanie. Wyjdę z firmy za dwie godziny.
- W porządku. Pojadę teraz do mamy, zjem obiad, a jak już skończysz to zadzwoń.
- Przyjadę po ciebie. - stwierdził od razu. - Zabiorę klucze do twojego mieszkania z domu i wtedy przyjadę.

CZYTASZ
Save me
ActionVivian Evans jest twarda. Jak sama twierdzi, ona się nie zakochuje. Do pewnego momentu tak właśnie myślała. A potem kogoś poznała. Chociaż to złe słowo. Już wcześniej się znali, będąc tylko dziećmi. Jednak w pierwszym odruchu go nie poznała. Bardzo...