Rozdział 1

4.7K 125 11
                                    

Vivian

Znowu będę mieć pokaźne limo pod okiem. Po prostu cudownie. Kiedy już sobie myślałam: kurde, dziewczyno, nie wyglądasz najgorzej, wtedy przyszedł mój ojciec i niemal siłą zmusił mnie do treningu. Chociaż wczoraj, Luke dał mi taki wycisk, że wciąż miałam zakwasy na udach oraz ramionach. Nie wspominając o tyłku, który bolał, gdy tylko próbowałam usiąść.

Zaschnięta krew na kostkach u dłoni, dawała znać o tym, że z kimś się ostro naparzałam. Co oczywiście jest prawdą. W moim „zawodzie", takie ekscesy są na porządku dziennym.

Poczułam mocne uderzenie w lewe ucho. Na chwilę odpłynęłam. Już nie wiedziałam co się działo. Docierało do mnie jedynie, że właśnie stałam na macie, w sali treningowej i z kimś walczyłam. Albo raczej pozwalałam się okładać. Musiałam przymknąć oczy, żeby zmniejszyć ból. To nie podziałało. Wciąż umierałam po wczorajszym i dzisiaj z niczym sobie nie radziłam.

- Skup się, Vi.

Podniosłam głowę, mocniej zacisnęłam pięści. Czarne taśmy, którymi owinęłam dłonie, były już brudne od krwi. Z nosa ciekła cienka stróżka czerwonej cieczy, a włosy przylepiały mi się do mokrej od potu skroni.

A Rose patrzyła na mnie rozczarowana. Wszak dawała mi konkretny wycisk.

- Czy wy macie jakiś wyłącznik?- burknęłam pod nosem.

Jednak Rose musiała mnie usłyszeć, ponieważ pokręciła przecząco głową, a na jej usta wpłynął słaby uśmiech. Rose walczyła na poziomie Luke'a, a więc znacznie lepiej ode mnie. W końcu to jego żona. Od zawsze trenowali razem. Potem tata ich zwerbował do gangu. Kiedy mieli zaledwie po osiemnaście lat. Czyli siedem lat temu. Ja mam dwadzieścia dwa lata, ale się wyrabiam. Wychowałam się w tym gangu. Ojciec zawsze zajmował się handlem narkotykami, zabijaniem ludzi, kradzieżami. To właśnie mój świat. Także przez ten mafijny światek, zginęła moje mama. Niespełna rok temu.

Swego czasu, będę musiała przejąć wszystko po ojcu. Chociaż nadal był przekonany, że jestem za słaba i sobie nie poradzę z taką presją. Większe szanse, iż całość przejdzie w ręce Luke'a. Nawet jeśli traktowałam go jak przyjaciela, to nie mogłam na coś takiego pozwolić. Musiałam wszystkim udowodnić, że się nadaję i przede wszystkim niczego nie spieprzę. Wszystkim, ale głównie samej sobie.

- Potrzebujesz przerwy?- zapytała Rose, robiąc przy tym dwa kroki w moim kierunku.

- Nie. Dawaj.

Zakręciło mi się w głowie. Jednak zapanowałam nad sobą i dzięki temu, nie zaliczyłam spektakularnej gleby. Pewnie wyglądałam koszmarnie. Nawet gorzej niż się czułam. Rose nigdy nie dawała sobie w kaszę dmuchać i podczas walk w ręcz, używała całej siły. A naprawdę posiadała jej sporo. Taka siła i energia, ukryte w sto sześćdziesięciu centymetrowym ciałku. Rose była niska, miała wątłe ramiona. Tylko z pozoru. Według osób, które jej nie znały. Jednak ja doskonale wiedziałam, jak bardzo mogła dokopać, kiedy ktoś poważnie zalezie jej za skórę. Po prostu... lepiej się nie narażać.

Krew wypływająca z nosa, pociekła mi do ust. Wysunęłam język i jego końcem zlizałam ciecz. Poczułam metaliczny posmak, ale nawet się nie skrzywiłam. Już działała we mnie adrenalina. Powoli się wyłączałam na działania wszelkich bodźców.

Zablokowałam kolejny cios kobiety. Przykucnęła, zrobiła obrót przy samej podłodze i podcięła mnie. Runęłam jak długa na matę, a z mojego gardła wydostał się jęk bólu. Zasłoniłam oczy przedramieniem. Żółć podeszła mi do gardła. Żołądek zaczynał się buntować i jedyne o czym myślałam, to żeby nie zwymiotować.

Save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz