Rozdział 18

488 13 0
                                    

Vivian

Przesadziłam? Nie sądzę. Mam wyrzuty sumienia? Nie. Doskonale wiem, jak prawda potrafi zaboleć. Na własnym przykładzie. Może robię z siebie ofiarę, ale musiałam uświadomić Aarona, skoro sam nie umiał pewnych rzeczy zrozumieć. Twierdził, że nie próbuje mnie naprawić, nie próbuje mnie uratować, ale ja wiedziałam swoje. I wcale się nie pomyliłam. Oboje jesteśmy zepsuci, więc powinien na początek popracować nad sobą, a dopiero potem wchodzić z buciorami w życie kogoś innego.

Idiota. A może to ja jestem idiotką, ponieważ zaczynałam go lubić. Tak na poważnie. Jednak wszystko koncertowo spieprzyłam. Tak jak powinno być. Już więcej nie będzie chciał się ze mną widzieć, bo powiedziałam mu jak wygląda prawda. I właśnie. Wyczytałam to z niego. Tak jak wspomniałam, należy do osób, które są tymi otwartymi księgami. Wystarczyło, że na niego spojrzałam. Połączyłam kropki. Jego walki w klatkach, zaciskanie pięści, dziwny błysk w oczach, coś groźnego. Te symptomy są dla mnie znaczące. Potrafię rozpoznać problemy innych. Sama mam ich masę, więc umiem rozgryźć każdego. Jeszcze nie spotkałam kogoś kto by ze spokojem przyjął prawdę. A zachowanie Aarona dało mi jasny sygnał, że się nie mylę.

Odrobinę mi ulżyło. Pozbyłam się go w brutalny sposób, ale ktoś musiał mu to powiedzieć. Dlatego jesteśmy podobni. Jesteśmy cholernie zepsuci. A to wada fabryczna, której nie da się naprawić. Może mi gadać o tej swojej nadziei, proszę bardzo. Jednak nigdy przenigdy nie uwierzę, iż coś takiego istnieje. Aaron nie wie co mówi. Zapewne żadne z nas nie ma szans na uratowanie się. Ja już to wiem.

I pod jednym względem musiałam zgodzić się z Aaronem. Nie chcę się wydostać z bagna. Jednak wcale nie dlatego, że chcę tam być. Po prostu wiem, iż nie uda mi się wyjść. Dlatego lepiej się za to nie zabierać. A jeśli Aaron i ja przebywamy razem, nie może wyniknąć z tego nic dobrego. Ważne by zrozumiał moje słowa. Ja się nie mylę. A przynajmniej nie w tej chwili.

Dłonie zaczęły mi się trząść kiedy wyjmowałam papierosy z kieszeni spodenek. Z trudem udało mi się wysunąć jednego. Włożyłam między wargi i przymknęłam powieki. Drżałam na całym ciele. Nie wiem czemu. Może z goryczy, złości. Wydostałam zapalniczkę, odpaliłam fajkę i zaciągnęłam się nikotyną.

- Brawo, Vivian. - wymruczałam. - Masz
jednego wroga więcej. Walić to. Powiedziałam to co powinnam była powiedzieć. Ostrzegałam go przede mną. Nie posłuchał.

Zajebiście. Teraz jeszcze rozmawiam sama ze sobą. A do tego, co ani trochę mi się nie podoba, zaczęłam mieć ochotę za nim biec. Nawet jeśli już sporo się oddalił i pewnie nie miałam szansy by go dogonić. Nawet nie wiedziałam gdzie obecnie mieszkał. Miałam jedynie numer telefonu, ale jak znam życie, nawet nie odbierze. I miał do tego cholerne prawo. Przez to co powiedziałam.

Co się z tobą dzieje, Vi? Najpierw nie miałaś wyrzutów sumienia, nie żałowałaś swoich słów, a teraz nagle coś ci się odmieniło. Może on naprawdę chce się uratować. Nie musisz niszczysz wszystkich wokół siebie, dziewczyno. Coś ty narobiła?

Wyjęłam telefon i bez zastanowienia wybrałam numer Aarona. Od razu przełączyło mnie na pocztę głosową. Postanowiłam się nagrać. Chociaż nie zamierzałam go przepraszać, ponieważ nigdy tego nie robię. W ogóle to pierwszy raz kiedy mi przeszkadza to co komuś powiedziałam.

- Hej, Aaron. - westchnęłam cicho. - To nie miało tak zabrzmieć, okej? Nie znasz mnie i nie wiesz jak to ze mną jest. Może masz rację, że wolę zostać w swoim bagnie. Jednak nie miałam prawa cię do niego wciągać. Nie posiadam wiary ani nadziei. Jednak być może ty ją masz. Powiedziałam ci samą prawdę. Ewidentnie z czymś walczysz i może potrzebujesz porządnego kopa, żeby z tego wyjść. Może ja też. Chociaż nigdy tego nie chciałam. A teraz… sama już nie wiem. Jeśli coś się zmieniło, to z twojej winy. Po prostu przeszkadza mi, że ktoś potrafi wziąć się w garść, a ja nawet nie zamierzam spróbować. Odezwij się do mnie. Nie będę przepraszać, ale może razem… - zacisnęłam powieki. - cholera. Nie wiem co mam powiedzieć. Razem nam się uda? To nie jest żadne ckliwe romansidło dla młodzieży, tylko prawdziwe życie. Normalnie nie zjawia się książę na białym koniu, dla dziewczyny zepsutej do szpiku kości i nie obiecuje, że ją naprawi. To tak nie działa. Jednak mam poczucie, iż nasze problemy jakoś się pokrywają. Nigdy nikomu tego nie proponowałam, jednak teraz może nie będę żałować. Zawsze możemy pomóc sobie nawzajem. Nawet jeśli gówno nam to da. Cześć.

Save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz