Rozdział 4

990 34 0
                                    

Aaron

Dom. Naprawdę tęskniłem za tym miejscem. Często mi się śnił. Jednak nie tak go zapamiętałem. Trawa urosła, należałoby też powyrywać chwasty, a płotek dookoła kompletnie się rozleciał. Co jeszcze? Złuszczająca się farba, która płatami odchodziła od ścian. Na moje oko dach był w dobrym stanie. Szyby okienne pokryły się grubą warstwą kurzu. Należało zrobić remont, dokładnie posprzątać, by ten dom, miejsce w którym się wychowałem, wrócił do dawnej świetności.

Przyjechałem na miejsce sam. Z samego rana wziąłem taksówkę i udałem się pod odpowiedni adres. Anton miał kolosalnego kaca, a Grady'ego nawet nie zastałem w łóżku. Wysłałem przyjacielowi szybkiego smsa, ale jeszcze nie odpisał. Nie martwiłem się o niego, ale zdziwiłem się, że zerwał się tak wcześnie i gdzieś poszedł, nie zostawiając nawet jednej, głupiej wiadomości. Jednak wiedziałem, iż za jakiś czas się odezwie. Znając go, poszedł się przespacerować. Uwielbiał wycieczki, ale rzadko chodził gdzieś beze mnie. zwłaszcza, że wiedział gdzie się wybieram. Miałem cichą nadzieję na towarzystwo najlepszego przyjaciela. A jednak zostałem zmuszony by samemu tutaj przyjechać. No cóż. Chciałem się tylko rozeznać w sytuacji. Musiałem wiedzieć czy będzie możliwe mieszkanie w naszym starym domu. Być może mój pokój nadal jest w dobrym stanie.

Z kieszeni bluzy wyjąłem pęk kluczy. Zabrałem je od ojca. Wciąż je miał, ponieważ postanowił nie sprzedawać domu. Z łatwością więc mogłem dostać się do środka. Drzwi zaskrzypiały. Skrzywiłem się nieznacznie, słysząc ten nieprzyjemny dźwięk. Nie mogłem zapalić światła w korytarzu, ze względu na lampę pozbawioną żarówki.

Przeniosłem wzrok na brudne panele oraz stojący pod ścianą zakurzony dywan. Dziwne, że rodzice go nie zabrali. Rozejrzałem się po domu. Wspomnienia zaczynały wracać. Jak dla mnie były one miłe. W większości. Nawet się cieszyłem, że miałem okazję tutaj wrócić. Przyzwyczaiłem się do życia w Minnesocie, ale tam zawsze jest tak cholernie zimno. Nie to co Sydney, które przecież znajduje się w Australii. Pomijając duże owady, ta miejsce jest najlepsze na świecie. Przynajmniej dla mnie. Nie wiem czemu wcześniej tutaj nie wróciłem. Mogłem to zrobić już dwa lata temu, kiedy osiągnąłem to dwadzieścia jeden lat i rodzice przestali mieć wpływ na moje decyzje. A jednak istniały pewne opory, które miały nade mną władzę. Może odrobinę się bałem. Przyznaję. Ale musiałem wrócić. Potrzebowałem takiej odskoczni.

Nagle ktoś odchrząknął. Wzdrygnąłem się lekko. Nie zatrzasnąłem za sobą drzwi, więc odwróciłem się i wystawiłem głowę na podwórko. Zobaczyłem przed sobą naszą starą sąsiadkę, panią Kendall. Uśmiechnąłem się lekko. Wciąż pamiętałem życzliwość tej kobiety. Nieraz zapraszała mnie i Antona na herbatę i ciastka, kiedy byliśmy zmuszeni zostać sami w domu.

- Szukasz czegoś, młody człowieku?- zapytała.- Od dawna nikt już tutaj nie mieszka.

- Wiem.- uśmiechnąłem się lekko.- To mój dom.

Wytrzeszczyła na mnie oczy. Potem uśmiechnęła się, a dłonie wsparła na biodrach. Zobaczyłem zrozumienie na jej twarzy i błysk w oku, który dał mi znać, że mnie poznała.

- Ari?

- Zgadza się. Chociaż teraz wolałbym po prostu „Aaron".- zaśmiałem się.

- Nie może być!

Kobieta ruszyła w moją stronę. Jej obfity biust podskakiwał przy każdym kroku, a do tego kręciła krągłymi biodrami. Teraz musiała być już po siedemdziesiątce. Jednak nie wyglądała na tyle. Naprawdę dobrze się trzymała, tak jakby dla niej czas stanął w miejscu.

Objęła mnie ramionami. Musiałem się pochylić, ponieważ pani Kendall nie należała do wysokich osób. A ja miałem to swoje metr osiemdziesiąt pięć. Przytuliła mnie mocno, jakby naprawdę za mną tęskniła.

Save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz