29

76 2 0
                                    

Nie mam pojęcia, czy to co się dzieje dookoła jest w jakimkolwiek stopniu realne. Mijałam ludzi na ulicy i w metrze jak we mgle. Dotarłam do mieszkania, w którym nie zastałam nikogo. Jeśli jednak była tam Ivy musiała się przestraszyć. Narobiłam niezłych szkód w swoim pokoju, z którego ostatecznie wzięłam tylko paszport.

Potrzebny mi był na lotnisku. Z którego wyleciałam kilak godzin temu. Nie mówiąc o tym nikomu postanowiłam wrócić do domu. Jeśli można właściwie nazwać to miejsce domem. Nie wiem, czy ja go w ogóle posiadam. Za bardzo się pogubiłam, by wiedzieć choćby to.

Pierwszym miejscem, które niezwłocznie postanowiłam odwiedzić jest dom rodzinny.

Ruszyłam tam taksówką prosto po wylądowaniu w Paryżu. Wyglądając przez okno przyglądałam się z zaciekawieniem panoramie miasta. Liczyłam, że choć przez ułamek sekundy poczuję to samo uczucie, podczas którego patrzę codziennie na Nowy Jork.

Niestety myliłam się. Nic nie robiło na mnie wrażenia, dzięki któremu mogłabym chcieć tu pozostać.

Po zatrzymaniu się płacę taksówkarzowi i wychodzę z pojazdu.

Staję chwilę w bezruchu przed czarną, motelową furtką. Nim wejdę do środka przyglądam się chwilę ogrodowi oraz prowadzącej do drzwi kamiennej ścieżce.

Nie mam pewności, czy na pewno chcę wejść ponownie w paszczę lwa. Potrzebuję jednak tej rozmowy oraz odpowiedzi na pytanie błądzące w mojej głowie.

Przechodzę wiec kilka metrów w stronę czarnych, lśniących drzwi, które już same w sobie nie przypominają domowego ciepła.

Przyciskam przez moment dzwonek, po czym wkładam zmarnięte dłonie do kieszeni kurtki.

Nim zadzwonię ponownie, zza framugi wychyla się głowa mojej matki. Ewidentnie jest zaskoczona moją obecnością, ale nie daje sobie o tym za długo poznać. Znów powraca do kamiennej twarzy i zimnego spojrzenia.

—Mogę wejść? —pytam, by przerwać niezręczna ciszę

Louise nic nie mówi. Po prostu przestępuje krok w bok, otwierając szerzej drzwi i dając mi do zrozumienia, żebym weszła do środka.

Wchodzę więc do środka i mijam jej drobną sylwetkę, podobną do mojej. Stawiam kilka kroków do przodu i staję w środku korytarza, tuż przy schodach prowadzących do mojego dawnego pokoju. 

Wszystko wygląda dokładnie tak samo jak w dniu, w którym byłam tu po raz ostatni. A moje plecy przeszywa dreszcz, gdy przypominam sobie o niedawnym koszmarze.

By wyglądać jednak pewniej podnoszę wyżej podbródek i nie pokazuję choćby cienia emocji na twarzy, po czym głośno odchrząkuję.

—Dlaczego przyjechałaś? —pyta

—Jest tata? —zbywam jej pytanie

─Jest w gabinecie. Wejdź, pewnie się ucieszy. ─mówi stawiając krok w moim kierunku

─Zapewne. ─oznajmiam, ale z daleka czuć w tym ironię

Przechodzę więc przez korytarz w kolorach czerni i bieli, aż docieram do ciężkich, ciemnych drzwi. Stukam w nie dwukrotnie.

Nie dostając jednak odpowiedzi postanawiam wejść do środka.

Moje ruchy są ostrożne, ale i tak ciężko powstrzymać i drżenie dłoni i nierówne tętno.

Otwieram drzwi i staję w progu. Widzę jak mój ojciec, Arthur siedzi za sporym biurkiem pełnym papierów oraz teczek.

Nic się nie zmieniło.

DIRTY DREAMS Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz