Rozdział 30: Akceptacja

173 19 5
                                    

Obudził mnie przyjemny zapach truskawek. Zamruczałem cicho i mocniej wtuliłem się w ciepełko, które tak pięknie pachniało. 

- Lyiar... To łaskocze.

Otworzyłem oczy i spojrzałem na rozbawionego Takahiro. Pogłaskał moje włosy i usiadł, przeciągając się. Poszedłem w jego ślady, z tym że zamiast się przeciągnąć, ja ziewnąłem. 

Rozejrzałem się. Alfy sprzątały po naszym noclegu, zbierały nasze rzeczy i zacierały ślady naszej obecności. Chociaż spalonej trawy nie da się zamaskować. No cóż, przynajmniej się starali.

Spojrzałem na Akihiko, który pakował nasze koce do torby. Na jego głowie wciąż znajdował się wianek, jednak ewidentnie było widać, że był już po przejściach. W końcu kwiaty dwa razy zostały brutalnie rzucone raz w czarnowłosego, raz w Takahiro, a później były noszone przez cały dzień we włosach Alfy. Noc spędziły na bezpiecznej trawie, ale jednak... 

- Czemu go nie zdejmiesz? - zapytał Kaito, na chwilę przerywając swoją pracę. Akihiko również wyprostował się, patrząc pytająco na karmelowowłosego. 

- Ma dla mnie dużą wartość. - odpowiedział. 

To było taaakie urocze. Moje serduszko zaraz tego nie wytrzyma. 

- Możemy je ususzyć. Kwiaty. A później... Trzymać je w jednej z moich książek. - zaproponował Takahiro i wstał. Spojrzałem na niego błagalnie, co od razu zrozumiał i pomógł mi się podnieść.

Czarnowłosy nie był przekonany co do pomysłu... Omegi? Teraz mogę nazywać Takahiro Omegą?

Po prostu nie był przekonany co do tego pomysłu (później dopytam o rangę Takahiro). Jakby bał się, że ususzone kwiaty nie będą już takie same jak wianek na jego głowie. Ale kiedy tylko nawiązał kontakt wzrokowy z rudowłosym, złagodniał i pokiwał zgodnie głową, gubiąc przy tym kilka mniejszych kwiatuszków. 

Nie minęło dużo czasu, a roślinki znalazły się między stronami jednej z grubszych książek Takahiro. Dzieło ponownie zniknęło w torbie, a zakochane przygłupy wróciły do swoich zadań. 

Wzrokiem odnalazłem Sorę. Stał do nas plecami i nerwowo poruszał skrzydłami, mając spuszczoną głowę. Ewidentnie oglądał mapę. Sam nie wiem dlaczego, ale uznałem, że zakradnięcie się do niego to świetny pomysł. Akurat stałem tak, że wiatr wiał w moją stronę, więc nie mógłby wyczuć po zapachu, że się zbliżam. Dlaczego miałbym nie skorzystać z okazji?

Zrobiłem niepewny krok w jego stronę. Chciałem sprawdzić, czy uda mi się podejść go bezszelestnie. Tak, to było możliwe, więc posuwałem się powoli do przodu, uważnie obserwując bruneta. Nie wyglądał tak, jakby spodziewał się "zagrożenia" z mojej strony, co strasznie mnie cieszyło. 

Zatrzymałem się tuż za jego plecami i przyszykowałem się do skoku. Mimowolnie zacząłem lekko machać ogonem, jednak nie przeszkadzało mi to tak długo, jak było to niesłyszalne. Odliczyłem w myślach do pięciu i... 

Skoczyłem.

Moje zaskoczenie było ogromne, gdy w momencie, w którym już miałem dotknąć jego skrzydeł, on odwrócił się gwałtownie i uderzył mnie w bok. Wylądowałem w trawie, czując ból. Jednak nie był na tyle silny, by stłumić złość i chęć zemsty, dlatego poderwałem się do góry i ponownie na niego rzuciłem. 

- Przestań. Marnujesz siły. - rzucił znudzony i złapał mój nadgarstek, unosząc moją rękę wysoko do góry. Warknąłem na niego. - I tak nic mi nie zrobisz, nie masz po co próbować. 

Byłem... zły. Zły, że tak łatwo mnie pokonał. Że ma tyle siły i teraz nie mogę zbliżyć się do niego na tyle, by móc go uderzyć. Zły, że mnie lekceważy i nie docenia, traktuje jak dziecko. 

Ale jednocześnie... Byłem podekscytowany. Spodobało mi się to. Traktowałem to jak zabawę, a fakt, że brunet mi na to pozwalał sprawiał, że... czułem coś jeszcze. Coś dziwnego. Jakby mnie zaakceptował. Mnie i moje potrzeby wyhasania się jak każdy wilkołak i pogryzienia go w te jego ogromne łapy. Czy cokolwiek. 

Podobało mi się również to, że pozostała trójka nie reaguje. Oni znają Sorę lepiej, więc jestem pewien, że gdyby chciał zrobić mi krzywdę, zareagowaliby. Zwłaszcza Takahiro, który teraz rozmawiał gdzieś z tyłu z Akihiko, nie przejmując się moim losem. 

Wiedzieli, że jestem bezpieczny i Sora też traktuje to jak zabawę. Albo przynajmniej, że nie ma zamiaru mnie poganiać i pozwoli mi na wykazanie swojej wilczej strony. 

- Jesteś jak wrzód na dupie. - westchnął i puścił mnie, a ja znów spróbowałem. Zamierzałem sprawdzić na ile mi pozwoli. Uprzykrzę mu życie. Albo chociaż ten dzień. 

- A ty śmierdzisz. - mruknąłem, analizując gdzie mogę uderzyć. 

Nie patrzył na mnie. Wciąż oglądał mapę. Wciąż mnie lekceważył. A ja zamierzałem z tego skorzystać. Zrobiłem pewny krok do przodu i głośno tupnąłem. Nawet na mnie nie zerknął. Nic. 

W ten sposób podszedłem dość blisko Sory, co zignorował. Nie doceniał mnie. W porządku. Niech dalej uważa mnie za dzieciaka, a ja udowodnię mu, że się myli. 

Stanąłem centralnie przed nim i nachyliłem się, zaglądając w jego twarz. Swoim skupionym spojrzeniem uważnie skanował mapę. Jego ciemnozielone oczy przesuwały się z miejsca na miejsce, nie zaszczycając mnie swoją uwagą. Były delikatnie przysłonięte, przez jego włosy, które były nieułożone po nocy. Wyglądał... spokojnie. Pewnie, ale spokojnie. Był opanowany.

Kwiat lotosu na tafli jeziora. 

Przyglądałem mu się przez chwilę, po czym stanąłem na palcach i nachyliłem się nad mapą. Mój nos był za blisko papieru, żebym mógł cokolwiek rozszyfrować, ale nie taki był plan. Chciałem go po prostu wkurzyć, zasłaniając swoją głową to, co tak uważnie czytał. 

- Zbieramy się, musimy iść. - oznajmił do reszty i złożył mapę. Wyminął mnie, idąc po swoją część bagażu, a ja sunąłem za nim wzrokiem pełnym złości, ale i ekscytacji.

Pobiegłem po swoją torbę i już po chwili przedzieraliśmy się przez drzewa, wracając na ścieżkę. Wysunąłem się na prowadzenie i zrównałem krokiem z Sorą, co oczywiście... zignorował. 

- Jak mam się do ciebie zwracać? - zapytałem, chcąc zacząć jakąś irytująco cukierkową rozmowę. A raczej monolog. Liczyłem na to, że pozwoli mi mówić i mówić, samemu powstrzymując się przed zalepieniem mi ust żywicą. 

- Co? - dopytał od niechcenia. Wywrócił oczami, kiedy przysunąłem się bliżej, udając zamyślenie. 

No właśnie, ja przynajmniej potrafiłem udawać zaangażowanie. On w ogóle się nie starał. 

- Jesteś przywódcą. Mam się do ciebie zwracać po imieniu, jak do tej pory, czy może mam używać jakiś zwrotów grzecznościowych? Przywódco? Panie? Alfo? Przyjacielu? Proszę pana? Wodzu? Hm? Jak mam mówić?

Przybliżyłem się bardziej. Tak, że teraz nasze ramiona się stykały. Wyciągnąłem też trochę szyję, uważnie przyglądając się jego twarzy i reakcji. 

Nic. Kompletnie nic. 

- Myślę, że możemy zostać przy imieniu. - mruknął. Uśmiechnąłem się złośliwie i odsunąłem się, merdając ogonem tak, żeby uderzać w jego skrzydła. 

- Świetnie. Też tak myślę, proszę pana.

If I Go With YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz