Rozdział 1: Miasto

422 32 0
                                    

Sam nie wiem ile czasu minęło odkąd ponownie otworzyłem oczy. Leżałem w małym pomieszczeniu, zbyt słaby by podnieść głowę i się rozejrzeć. Na początku widziałem jedynie ciemne plamy, lecz z każdą chwilą mój wzrok powoli znów wracał do normalności, wyostrzając się coraz bardziej. Dzięki temu już po chwili mogłem dokładniej przyjrzeć się temu, co było w zasięgu mojego wzroku.

Okno. Małe, pod samym sufitem, wpuszczające do pomieszczenia niewiele światła. Przynajmniej mogłem zorientować się, że jest wieczór - na zewnątrz panował półmrok, przez co i w środku nie było zbyt jasno.

Kiedy poczułem, że siły powoli mi wracają, ostrożnie podniosłem się do siadu. Praktycznie od razu poczułem szorstki, mocny ucisk na nadgarstkach. Położyłem uszy i zmarszczyłem delikatnie nos, kiedy zauważyłem grubą linę na moich rękach. Westchnąłem cicho i rozejrzałem się, zostawiając tę kwestię na później.

To nie był pokój. W zasadzie można to nazwać ciasną klitką z malutkim okienkiem. Nie zauważyłem też drzwi, co od razu wydało mi się podejrzane. Nie wiedziałem, czy wyjścia po prostu nie ma, czy nie widzę go, bo jest ciemno, a mój wzrok jeszcze nie wrócił całkowicie do normy. Zamiast jakichś drzwi czy czegoś, zauważyłem malutką szczelinę na drewnianej ścianie obok mnie. Chciałem przysunąć się bliżej, żeby dokładniej się jej przyjrzeć, ale przeszkodziła mi w tym lina, która naprężyła się, gdy tylko się ruszyłem. Próbowałem odnaleźć ją w ciemności, ale zanim zdążyłem cokolwiek zlokalizować gdzieś na podłodze, usłyszałem kroki.

Położyłem uszy i podkuliłem ogon. Wpatrywałem się szeroko otwartymi oczami w ścianę ze szczeliną, zza której dochodziły dziwne odgłosy.

Do mojego nosa wkrótce dotarł też zapach. Znałem go, należał do Grubaska. Dopiero po chwili poczułem też zapach innej, obcej Alfy. Kichnąłem cicho na tą paskudną mieszankę i niemal wcisnąłem się w kąt pomieszczenia, kiedy kroki zatrzymały się tuż przy... Czymkolwiek to było.

Cisza, która nastała była straszna. Wręcz przerażająca. Po moim kręgosłupie przebiegł zimny dreszcz niepokoju, a futro na ogonie nastroszyło się.

Jakby to miało cokolwiek dać.

- Myślisz, że się obudził? - usłyszałem niski, radosny głos, który prawdopodobnie należał do Grubaska. Nastawiłem uszu, chcąc wyraźniej słyszeć.

- Myślę, że to możliwe. Nie dałeś mu dużej dawki, prawda? - odpowiedział drugi głos, po czym znów nastąpiła krótka chwila ciszy. Zgaduję, że Grubasek w tym czasie kiwnął głową czy potwierdził słowa swojego towarzysza w jakiś inny sposób, bo ten zaraz dodał: - Więc mógł się obudzić.

Przechyliłem lekko głowę. O czym oni rozmawiali? Znaczy, wiem że o mnie, ale jaka "dawka"? Dawka czego? Wyczekiwałem ciągu dalszego rozmowy. Chciałem wiedzieć więcej, móc jakkolwiek rozjaśnić sobie obraz tego, o czym oni mówią. Niestety, nie doczekałem się, a zamiast tego usłyszałem dźwięk... Otwieranej kłódki?

Oślepiło mnie światło lampy, na co mruknąłem cicho, zaciskając powieki i odwracając głowę.

- No proszę, obudził się.

Nim zdążyłem przyzwyczaić się do sytuacji czy cokolwiek, poczułem mocne szarpnięcie za nogę, na co pisnąłem cicho zaskoczony. Już po chwili leżałem tuż przy mężczyznach, a lina na moich nadgarstkach napięła się mocno. Była też zbyt krótka, żebym mógł trzymać ręce przy sobie, przez co zostałem zmuszony do podniesienia ich nad moją głowę. To odebrało mi reszty komfortu.

- Boi się. Czy to mu nie zaszkodzi? - zapytał kompan Grubaska. Był znacznie lepiej zbudowany, szczuplejszy i na pewno... Przystojniejszy.

- Najwyżej badania się opóźnią.

Badania? Jakie badania? Czy to ma jakiś związek z moją rangą? Z tym, że jestem Omegą? Czy tu chodzi o coś innego...?

I wtedy zauważyłem coś, przez co skuliłem się jeszcze bardziej, wstrzymując oddech. Chyba nawet zacząłem drżeć.

Skrzydła. Młodszy mężczyzna miał skrzydła, co oznacza, że był skrzydlatym. Skrzydlaci i wilkołaki są jak ogień i woda. Kompletnie do siebie nie pasują i pod żadnym pozorem nie powinno się ich łączyć. W takim razie chyba powinienem powiedzieć ogień i sterta suchego drewna... Nieważne, chodzi o to, że nasze rasy nienawidzą się najbardziej na świecie. Tak bardzo, że nie ma porównania, a przy każdym najkrótszym spotkaniu może wybuchnąć kolejna wielka wojna.

Jeszcze nigdy nie widziałem wilkołaka, który tak spokojnie stałby obok skrzydlatego i na odwrót.

Nigdy nawet nie widziałem żadnego skrzydlatego.

Od dziecka mama i inni starsi z wioski uczyli mnie, że skrzydlaci to najgorsze co może być i powinienem unikać ich jak ognia (przypadek?), zwłaszcza, że jestem Omegą, a oni nie mają litości. Więc to naturalne, że się bałem, leżąc tuż przy mężczyźnie ze skrzydłami, który w dodatku tak intensywnie mi się przyglądał.

Dlatego rozbawione prychnięcie Grubaska nie tylko mnie zdziwiło, ale i zirytowało. Tak bardzo, że przez chwilę miałem ochotę przypomnieć mu najstraszniejsze legendy i historie o skrzydlatych, którymi na pewno karmiono kolejne pokolenia od dawien dawna.

Ale ta cała "odwaga" zniknęła, gdy tylko przeniosłem na niego wzrok. Może nie był tak straszny jak jego towarzysz, ale wciąż był silną Alfą, a ja tylko słabą Omegą. Wolałem się nie narażać na starcie.

Bo z ich rozmowy mogłem wywnioskować jedno - nie zamierzali mnie szybko wypuszczać.

***

Miejsce, w którym się obudziłem okazało się być jakimś wozem, głównie do przewożenia zwierząt. To wcale mi się nie spodobało.

Za to to, co było na zewnątrz mnie zaintrygowało. Wóz był zostawiony w budynku dobudowanym do stajni. Ta natomiast stała samotnie tuż przy ogromnym murze z białego kamienia. Brama, którą wchodziliśmy, była żelazna i potężna - otwierała się i zamykała z charakterystycznym dźwiękiem, przywodzącym na myśl te wszystkie zamki z bajek na dobranoc.

Za to teraz grzecznie szedłem za Grubaskiem, który, jak się okazało, nazywał się Gerard. Pasowało do niego... Nieważne, szedłem za nim, wciąż z nadgarstkami związanymi liną, której drugi koniec trzymał ten skrzydlaty - Felix.

Rozglądałem się po miasteczku, w którym byliśmy. Moja rodzinna wioska była na kompletnie innym poziomie niż to miejsce - tutaj uliczki były wykonane z kamienia, domy z cegieł, a pod bardziej wysuniętymi dachami niektórych budynków wisiały latarenki, które oświetlały ulice w nocy. To było naprawdę piękne miejsce, dlatego nie zważając na nic po prostu czerpałem jak najwięcej z takich widoków.

O tej porze ulice były praktycznie puste. Odkąd przekroczyliśmy bramę minął nas chyba tylko jeden skrzydlaty. Cóż, prawie dostałem wtedy zawału, miał takie zimne oczy, ale nie powiedział niczego, tylko kłaniając się moim porywaczom.

Bo mogę ich tak nazwać, prawda? Oczywiście, że mogę... Chyba.

Nieważne, mężczyzna ukłonił się Grubaskowi i Gołębiowi, posłał mi obrzydzone i pełne pogardy spojrzenie, i poszedł dalej. Cóż, zawsze mogło być gorzej.

Potknąłem się i prawie wywróciłem, kiedy skrzydlaty nagle szarpnął za linę, zatrzymując się jednocześnie. Podniosłem wzrok na budynek przed nami i...

O matko.

Ten dom na pewno należał do kogoś bogatego. Był duży i piękny, wykonany z szarego kamienia z czerwonymi wykończeniami. Przypominał mi trochę taki malutki zamek. Jestem pewien, że w środku jest o wiele większy i ładniejszy, a jak się zaraz okazało, sam miałem się o tym przekonać.

Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym spojrzeli na mnie. Przełknąłem nerwowo ślinę.

- To twój nowy dom, Lyiar. - zaśmiał się Gerard i poszedł przodem.

Skąd on, do cholery, zna moje imię?

If I Go With YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz