Rozdział 5: Opowieści

315 28 0
                                    

Nie obudziłem się w fotelu. Obudziłem się na twardym łóżku, podobnym do tego u medyczki w mojej wiosce. Właściwie teraz zacząłem dostrzegać podobieństwa między tamtym miejscem a tymi pomieszczeniami... Bo to nie była ta sama sala, w której Pan pobierał moją krew.

Ta była większa, oprócz niewygodnego łóżka znalazły się tutaj też szafki, dwa krzesła i inne dziwne przyrządy.

- Widzę, że się obudziłeś. Masz, napij się i spróbuj wstać. - nagle, obok mnie, nie wiadomo skąd pojawił się czarnowłosy, podając mi szklankę wody. Spojrzałem na niego nieufnie, co nie umknęło jego uwadze.

- Nie dosypałem tam niczego, to zwykła woda. - powiedział, co jednak nie przekonało mnie wcale. Widząc to, wywrócił oczami i westchnął z irytacją.

- Mówię, że to zwykła woda. Niby co miałbym tam dodawać? Byłeś nieprzytomny dwie go... Długi czas, po co mam cię jeszcze usypiać? - zapytał wyraźnie zdenerwowany. Ja jednak wciąż nie zabrałem od niego naczynia. Skrzydlaci byli niezwykle dziwni, nie wierzyłem w nic co mówił.

Ale opowieści o ludziach....

Wziąłem niepewnie szklankę i powąchałem jej zawartość. Pachniała... Nijak. Naprawdę nic w niej nie było, więc wypiłem powoli kilka łyków, patrząc na niego kątem oka.

- Spróbuj wstać. Muszę cię zważyć i pobrać pomiary, żeby odpowiednio dobierać dawki le-- jedzenia. - poprawił się szybko. Machnąłem ogonem, położyłem uszy i patrzyłem, jak mężczyzna siada na krześle i bierze z mniejszej szafki coś w rodzaju notesu.

Ostrożnie wstałem. Zachwiałem się, ale udało mi się utrzymać równowagę. Spojrzałem na niego wyczekująco, nie wiedząc co mam robić dalej.

- Nie wiesz nawet jak wygląda waga? Tam, stań na tym. - powiedział ze słyszalnym zmęczeniem, wskazując ręką przyrząd stojący na drugim końcu pomieszczenia.

Przechyliłem głowę w bok i poszedłem we wskazane miejsce. Ta dziwnej szybce wyświetlały się cztery kółka. A może to były bardziej prostokąty? Nie wiem. Wyglądało dziwnie. Pomiędzy drugim i trzecim kształtem znajdowała się mała kropeczka. Postawiłem stopę na stopniu, który delikatnie zapadł się pode mną.

- Pośpiesz się. Im szybciej skończymy, tym szybciej opowiem ci o ludziach. - ponaglił mnie, a ja od razu stanąłem obiema stopami na przyrządzie.

- Przeczytaj, co wyszło. - polecił. Zmieszałem się. Przeczytać? Przecież nie umiem czytać.

Mężczyzna chyba się tego domyślił, bo zaraz wstał z kolejnym zmęczonym wzdechem i podszedł bliżej mnie.

- To. To jest cyfra cztery. Umiesz liczyć? - wskazał pierwszy symbol, a ja w odpowiedzi pokiwałem tylko głową. Pan kontynuował - To jest siedem. Czytamy to jako czterdzieści siedem. Rozumiesz?

Znów przytaknąłem. Cyferki wyglądały dość śmiesznie, ale ten komentarz zostawiłem dla siebie, widząc, że czarnowłosy nie jest w nastroju na śmieszkowanie.

- Tu jest kropka. Oddziela całości od ułamków... Nieważne. Ten symbol to dwa, a ten pięć. Wiesz jak to czytamy?

- Dwadzieścia... Pięć?

Pierwszy raz nie usłyszałem zrezygnowanego westchnięcia w odpowiedzi na moje słowa czy zachowanie. To całkiem miłe.

- Więc ile ważysz? - zapytał, a mi mina zrzedła. Potrzebowałem trochę czasu, żeby zastanowić się nad właściwą odpowiedzią, żeby Pan się nie załamał. Otworzyłem usta, ale zamknąłem je, uznając tą odpowiedź za bezsensowną.

- Czterdzieści siedem... Kropka..? - zacząłem niepewnie, zerkając na czarnowłosego, który nie zamierzał mi pomóc. Dlatego dokończyłem sam. - Kropka dwadzieścia pięć.

Zapadła cisza. Patrzyłem na jego twarz, czekając aż pokiwa głową i pochwali mnie za to, że szybko się uczę.

Jednak na to się nie zanosiło. Skrzydlaty bez słowa odszedł ode mnie i ponownie usiadł na jednym z krzeseł, notując coś w swoim notesie.

Powiedziałem to źle?

***

W ciszy wracaliśmy do mojego pokoju, a przynajmniej taką miałem nadzieję.

Nie miałem odwagi upominać się o moją "nagrodę". Pan wydawał się... Zdenerwowany? Jego linie szczęki się wyostrzyły, kiedy ją zacisnął, a oczy były takie zimne...

- Las nie jest nieskończony. - zaczął nagle, a ja przysunąłem się odrobinę bliżej. Czekałem aż będzie mówił dalej, a on zamyślił się i pokręcił delikatnie głową.

- Gdzieś tam, daleko stąd jest mur. Jeszcze większy niż ten, który widziałeś wczorajszego wieczora przy wejściu do miasta. Mur, który oddziela nad od świata ludzi jest z czerwonej cegły, nie ma bramy.

Ucichł na kolejne kilka chwil, a ja nie pośpieszałem go. Bałem się, że jeśli będę za bardzo naciskać, to nie powie nic.

- Ludzie... To dziwne istoty. Są podobni do nas, wyglądają praktycznie tak samo. Z tą różnicą, że nie mają ani skrzydeł, ani uszu czy ogona. Są śmieszni. Większość rzeczy, które tu widziałeś, czy zobaczysz pochodzi z ich świata. U nich nie ma podziału na Alfy i Omegi. O ich pozycji w społeczeństwie decydują pieniądze. - powiedział. Nastawiłem bardziej uszu, okazując tym trochę zbyt wielkie zainteresowanie tą historią. Ale co mogłem poradzić, kiedy to tak ciekawie brzmiało?

- To ohydne stworzenia myślące tylko o sobie. W ich świecie nie ma stad, wszyscy żyją samotnie. Niektórzy mają rodziny, potomstwo, ale to nie jest to samo. To nie zastąpi im... Stada. - przerwał i przyśpieszył.

Wyglądał jeszcze straszniej niż przed chwilą, jego oczy błysnęły nieznanym mi uczuciem, ale wiedziałem, że to nic dobrego. Dlatego również przyśpieszyłem, w ciszy podążając za nim.

To by było na tyle z opowieści o ludziach. Czego się dowiedziałem? Że lepiej do tego nie wracać, bo to drażliwy temat dla Pana.

Szliśmy dość szybko, musiałem co chwilę podbiegać, żeby nie zostać za bardzo w tyle. Droga w tą stronę dłużyła się tak samo, jak za pierwszym razem (oczywiście zakładając, że idziemy tą samą drogą). Pieprzony Labirynt był naprawdę ogromnym miejscem.

W końcu doszliśmy pod mój pokój. Z daleka dostrzegłem stół i kukłę, która wciąż siedziała w bezruchu. Zdziwił mnie widok młodego, rudowłosego wilkołaka kręcącego się przy drzwiach. Machał nerwowo ogonem, a kiedy usłyszał nasze kroki, drgnął.

- Takahiro, chcesz mi o czymś powiedzieć? - zapytał skrzydlaty, a ja aż pisnąłem na dźwięk jego głosu. Był przerażający.

Wilkołak spojrzał na niego ze skruchą i podkulił ogon, kłaniając się delikatnie.

- Wybacz, Panie... Próbowałem wrócić, lecz znów zabłądziłem. Nie czuję zapachu, a nie mogę zapamiętać właściwej drogi... - powiedział cicho, ze spuszczoną głową. Jego głos naprawdę brzmiał smutno, a oklapnięte uszy były dowodem na to, że nie udawał.

Chwila, on nie czuje zapachu? Jak to jest możliwe? I... Sam też nie pachnie... Czy to w ogóle możliwe, żeby... Żeby nie był ani Alfą, ani Omegą?

- Odrzuciłeś moją pomoc. - przypomniał Pan. Chłopak przytaknął.

- Wiem, Panie. Błądzenie w podziemiu to kara od losu za odrzucenie twojej łaski. - powiedział skruszony, znów się kłaniając.

Przez chwilę czarnowłosy nie odpowiadał, mierząc tylko wilkołaka nienawistnym spojrzeniem. W końcu westchnął z irytacją i zmęczeniem, i strzepnął skrzydłami, na co instynktownie odsunąłem się o dwa kroki.

- Spytam jeszcze raz. Mam cię odprowadzić? - zapytał pustym głosem, a ogon chłopaka drgnął.

- Byłbym niezmiernie wdzięczny, Panie. Twoja dobroć nie zna granic. - odpowiedział i uniósł nieśmiało głowę. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym skrzydlaty skinął na niego, a ten posłusznie podszedł bliżej.

- Lyiar, idź do pokoju i zamknij drzwi. Jeśli dowiem się, że tego nie zrobiłeś, nie zlituję się nad tobą. - powiedział. Przytaknąłem i zrobiłem kilka kroków do drzwi, odwracając się jeszcze za siebie.

Pan obiął wilkołaka skrzydłem i mogę przysiąc, że kiedy znikali za zakrętem, ten posłał mi delikatny uśmiech.

If I Go With YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz