11

11.9K 561 71
                                    



Drzwiami chatki nie mogłam już trzasnąć jak tymi w jadalni, z oczywistych względów. Na szczęście zdążyłam się już trochę uspokoić dzięki chłodnym powiewom jesiennego wiatru i krótkiej przechadzce. Dlatego z wyuczoną delikatnością zamknęłam drzwi wejściowe, ciesząc się tą odrobiną ciepła jaką oferowały moje skromne cztery ściany. Kończyny skostniały mi z zimna i strachu. 

Więc byłam niegodna i został skierowany za mną pieprzony list gończy. I miałam umrzeć. Dzień jak co dzień.

Weszłam do kuchni, niewidzącym wzrokiem spoglądając na zardzewiałe drzwiczki lodówki. Dopiero teraz przypomniałam sobie, po co w ogóle wyszłam do miasta. Nie miałam pieniędzy, ani jedzenia. Naszyjnik leżał w kawałkach na chodniku - oprócz tego jednego odłamka, który teraz wyjęłam z kieszeni bluzy. Niewielki, mogłam go schować w zaciśniętej pięści. I nie miałam serca go wyrzucać. Czułam się o wiele bezpieczniej trzymając go w dłoni, co było irracjonalne, malutkim kawałkiem plastiku nie obroniłabym się przecież przed mityczną boginią.

Schowałam broń z powrotem do kieszeni, akurat gdy brzuch zawarczał na mnie agresywnie. Powinnam mieć jeszcze herbatę, która pomogłaby mi na chwilę oszukać żołądek, co zrobić później - nie miałam pomysłów. Na samą myśl o zaproszeniu do siebie mężczyzny... robiło mi się niedobrze. 

Wspaniale, Gwen, teraz już nawet nie jesteś dziwką. Jesteś nikim

Otworzyłam szafkę i zamarłam. Półki pękały od jedzenia.

Z niedowierzaniem przesunęłam bochenki chleba: dżem, ogórki, puszki zakonserwowanego prowiantu. Nawet masło orzechowe. 

Doskoczyłam do lodówki. W środku nie było wolnego miejsca, mięso na mięsie, ciemno od warzyw... jakim cudem?

Robin. Ugh... to było oczywiste. Wokół nawet wciąż roznosił się jego dominujący zapach, musiałam być naprawdę zmęczona, że nie wyczułam go zaraz po wejściu. A może przez to, że dopiero co się z nim rozstałam? W każdym razie nie miałam nawet sił, żeby się złościć na Alfę, niechętnie przyznałam przed sobą, że odczuwam wdzięczność. Uratował mnie z ciemnego dołka -pierwszy raz od kilku dni mogłam położyć się spać z pełnym brzuchem. To było... miłe z jego strony. 


~***~


Nie mogłam spać. Moje ciało było zmęczone; oczy kleiły się jak zlepione klejem, brzuch był przyjemnie napełniony, ale nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż widziałam okropny pysk z czerwonymi szparami, który skakał na mnie ze ściany budynku. Ilekroć zamykałam oczy, a obok coś tajemniczo szeleściło, zrywałam się z kanapy. Sytuacji nie poprawiał telepiący oknami i złowieszczo wyjący między drzewami wiatr. Byłam na tyle zdesperowana, że brałam pod uwagę zamknięcie się w sypialni, chociaż tam z pewnością nie udałoby mi się w spokoju zasnąć. Za wiele innego rodzaju wspomnień. 

Leżałam więc, obserwując małego pajączka, który spacerował po suficie. Mój stary telefon pokazywał godzinę trzecią, a ja wiedziałam, że ta noc jest już przegrana. Zaczęłam więc zastanawiać się, co mogłoby być najskuteczniejszą bronią na mitologicznego boga, gdy na ganku rozległ się potworny hałas. Doniczka roztrzaskała się z hukiem, a zebrane w niej kamyki niczym fala gradu zadudniły o schodki.

Zerwałam się, sięgając po nóż, który zapobiegawczo zostawiłam obok. Tym razem to nie mógł być mój przestraszony umysł, poczwara po mnie przyszła. Oczywiście wybrała idealny moment: wszyscy dookoła spali, a ja znajdowałam się sama w chacie, która dla nikogo nie byłaby prawdziwą przeszkodą. Więc czekała nas walka - bo nie zamierzałam tanio sprzedać skóry. 

Szeroko otwierając oczy, by powieki nie skleiły się ze zmęczenia, doskoczyłam do drzwi i otworzyłam je szarpnięciem. Ciemność nie pozwoliła mi zobaczyć co czai się przede mną, dlatego po prostu zamachnęłam się nożem na ślepo. 

- Hej! - Zawołał oburzony głos. 

Męski. Ludzki. 

Ktoś wyrwał broń i chwycił mnie za nadgarstek. Nie był to jednak agresywny ruch, ciepła dłoń pogłaskała mnie po ramieniu.

- Spokojnie. Spokojnie, Gwen, to ja. Przepraszam. 

- Robin! - Czułam taką ulgę, że nie kontrolowałam wianuszka przekleństw, który wyrwał się z moich ust. 

- Uznam, że to przez szok - skwitował z uśmiechem.

- Ty pieprzony draniu, czemu mnie straszysz?!

- Przepraszam! Masz tu tak nierówne deski, że się potknąłem i kopnąłem w donicę. Odkupię ją, tylko na mnie nie krzycz.

- Ale co ty tu robisz o trzeciej w nocy?

W końcu wzrok wychwycił jego zakłopotaną twarz, kilka centymetrów nad moją. Był rozczochrany i zarumieniony, jakby od dłuższego czasu znajdował się na zimnym wietrze. Otulał się kurtką, trzymając w jednej dłoni moją rękę, w drugiej zaś mój nóż. 

- Czy to nie oczywiste? Ochraniam cię. W razie, gdyby Mojra wróciła. 

Zatkało mnie. Zagapiłam się na mężczyznę, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Facet chciał mnie bronić, a jeszcze wcześniej tego samego dnia przyniósł mi jedzenie. Robin... troszczył się o mnie? Nawet w mojej głowie brzmiało to nieprawdopodobnie. Bo przecież nikt się nigdy nie troszczył. Ludzie troszczą się o swoje dzieci. Albo o ukochane osoby. Nie troszczą się o Gwen. Nigdy, bez wyjątków. 

- Po co?

Teraz to Robin był zbity z tropu. 

- Żeby nie stała ci się krzywda? Idź spać Gwen, chyba jeszcze nie do końca przetwarzasz. - Pogłaskał mnie znowu po ramieniu, po czym zasiadł na schodku, jakby była to jego całonocna wartowania. 

- Cholera, Robin. Właź do środka. 


MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz