13

11.8K 471 41
                                    

Co robimy?

Nie wierzyłam, że te słowa padły z moich ust. Nie brzmiały jak coś, co mogłaby powiedzieć silna, samowystarczalna Gwen. Ale kim właściwie ona była – kim ja byłam? Czy cokolwiek teraz znaczyły moje usilne starania, by nikogo nie obarczyć ciężarem? Czy chociaż poskutkowały czymś lepszym niż pogardą, z którą odnosili się do mnie inni członkowie stada? Samowystarczalność ssała, a ja byłam gotowa przyznać, że opieka Alfy zaczynała brzmieć niczym marzenie. 

Nie, nie opieka – współpraca. Mogłam przystać na współpracę z Robinem, ponieważ był wytrwały, rozumny, kupił mi jedzenie i bez pytania chciał bronić, choć nie dałam mu żadnego powodu do tak opiekuńczych instynktów. Byłam co prawda jego Mate, ale co mu to dało? I co dało mi, oprócz potwora czającego się na moją grzeszną duszę?

– Możesz mi opowiedzieć co dokładnie wiesz o Mojrach? – spytałam, przysuwając do siebie parującą szklankę. Ciepło herbaty wniknęło w dłonie, choć zimno już tak bardzo mi nie dokuczało. Najadłam się do syta śniadaniem, dzięki czemu chatka nagle przestała być chłodnym i odpychającym miejscem. 

Robin przyjrzał mi się uważnie, ale dzięki Bogu nie skomentował załamania w pancerzu Zosi-samosi. Zgarnął brudne talerze i podszedł do zlewu.

– Szczerze mówiąc, nie wiem zbyt wiele – zaczął, sprawnie myjąc naczynia. – W dzieciństwie inne Alfy opowiadały różne historie. Nie wszyscy podchodzili do tego poważnie, więc przypuszczałem, że to bajki. No wiesz, robili sobie z tego żarty albo straszak na niegrzeczne dzieci, jak z baby Jagi. Ale wiem na pewno, że te kreatury uważają się za Sędziów. Lubią się bawić przeznaczeniem. 

– Nie ma... no nie wiem, jakiegoś bóstwa, który mógłby je przytemperować? Ktoś chyba łączy Alfy... no wiesz, z Mate itd.?

Nie umiałam dobrać słów i cieszyłam się, że Robin stoi do mnie plecami. Niestety dokładnie sekundę później zakręcił kran i otarłszy mokre dłonie o spodnie, wrócił na miejsce przy stole. Ponownie znalazł się naprzeciwko mnie, spokojnie, choć sukcesywnie wwiercając się we mnie swoim spojrzeniem. Zieleń jego oczu potrafiła być paraliżująca, jak oczy węża hipnotyzującego swoją ofiarę. Tak Gwen, dokładnie. Jesteś jego ofiarą. 

– Czyli możemy już o tym na spokojnie porozmawiać? – zapytał żartobliwie. – Nie uciekniesz, nie pokłócisz się ze mną?

– Nakarmiłeś mnie, więc mogę dać ci parę minut z mojego zabieganego życia – splotłam buńczucznie ramiona: – O ile nie wyskoczysz z jakimiś cringe'owymi deklaracjami. Wtedy nie ręczę za siebie. 

Robin posłał w przestrzeń rozbawiony półuśmiech, który uderzył mnie gdzieś między płucem a łopatką. Nie wiedziałam, czy w takim tempie dotrwam do końca rozmowy. Może to jednak nie był najlepszy pomysł? Kłócenie się z Robinem przynajmniej rozładowywało gromadzące się we mnie sprzeczne emocje.

– Moje deklaracje zazwyczaj zwalały kobiety z nóg. 

– Acha! Przepraszam bardzo, mówisz w liczbie mnogiej? Czyżbyś miał jeszcze na boku jakieś naznaczone partnerki? 

Celowałam w żartobliwy ton, ale nie byłam pewna, czy nie wybrzmiała w nim nuta urazy. Głupia Gwen, przecież wkurzyłaś się o to cholerne naznaczenie, nie pamiętasz?

Natomiast Robin zachichotał. Próbował to ukryć, biorąc łyka herbaty, ale jego zębaty uśmiech dzwonił o szkło. Cholerny gnojek. 

– Spotykało się kobiety to tu, to tam...

– Naprawdę kogoś naznaczyłeś?!

Robin w końcu prychnął i odstawił szklankę. 

– Nie, mówię o zwykłych przygodach. Chyba mi tego nie będziesz wypominać? Oboje zaczynamy z czystą kartą. 

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz