6

15.4K 594 42
                                    

Zbliżała się. Jej cień przemykał tuż nad leśną ściółką, goniąc wiatr. Rześkie powietrze  przepełnione było zapachem deszczu, mokrej ziemi i dżdżownic - ale pod całą tą warstwą Ona wyczuwała więcej. O wiele więcej. 

Mięta i papier kierowały nią od tygodnia. Dokładnie osiem dni wcześniej Impuls wybudził ją z głębokiego snu, przynosząc tę wspaniałą woń. Nie mogła się jej oprzeć, wiedziała, że póki do niej nie dotrze - szaleństwo nie pozwoli jej zapaść ponownie w sen. To było jej odwieczne zadanie: szukać, odnajdywać i porywać we własny mrok. Nigdy jeszcze nie zawiodła. 

Zapach nowej Luny już wyrył się w Jej świadomości niczym niebiański tatuaż.

~***~ 

Wybudziłam się gwałtownie ze snu, z oddechem cięższym niż po przebiegnięciu maratonu w ludzkiej postaci, w dodatku bez butów. Moje serce galopowało z przerażenia, chociaż na wpół świadomie wiedziałam, że leżę w łóżku daleko od leśnych gęstwin. Przez chwilę niczego nie widziałam. Otaczała mnie całkowita ciemność. Dopiero po paru minutach mój wzrok przyzwyczaił się do półmroku sypialni, który zapewniały zasłony, by rozpoznać ubogi wystrój wnętrza.

Byłam u siebie w domu. Bezpieczna. Bezpieczna.

Poprzedniego dnia odwiedził mnie Alfa- tego nie dało się zapomnieć. Zostawił w salonie taki bałagan, jak w mojej głowie, przez co zmuszona byłam zasnąć w sypialni. Naprawdę nie byłam w stanie się do czegokolwiek zabrać - chociażby posprzątać po przywódcy. Rozejrzałam się tylko za torbą, którą Robin oczywiście zabrał, by w końcu zdjąć płaszcz i już o godzinie 16 zakopać się pod kołdrą, w pełnym ubraniu. 

Może to rozterki spowodowały falę koszmarów, fakt faktem, że po przebudzeniu wcale nie czułam się lepiej niż poprzedniego dnia.
Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą począć. Czy mimo wszystko próbować opuścić watahę? Przecież nawet nie miałam w co się spakować! 

Jak również co jeść - uświadomiłam sobie, po niechętnym przetransportowaniu zmęczonego tyłka do kuchni. 

Za oknami słońce dopiero nieśmiało malowało niebo szaro-rumianymi kolorami. Nawet gdybym miała samochód, sklepy nadal były zamknięte. A w moim brzuchu zaczynało burczeć. 

Pospiesznie zawróciłam do salonu i zabrałam się za sprzątanie bałaganu, by zająć czymś myśli i żołądek. Moje rzeczy wciąż leżały rozrzucone na kanapie i wokół niej. Szczoteczka tuliła się do kłaków kurzu pod sofą, nigdzie nie mogłam znaleźć dokumentów, ubrania zaś leżały przemieszane z ręcznikami w wielkiej stercie. Powoli zabrałam się za segregowanie, pierwszy raz odkąd się wprowadziłam, planując wielkie porządki. Bo musiałam się czymś zająć. Bo tylko mechaniczne ruchy pozwalały mi oczyścić umysł.

Zanim się obejrzałam, ścierałam podłogę mokrą szmatą, a cały salon wręcz błyszczał nieznaną sobie do tej pory czystością. Zegarek wskazywał godzinę ósmą, ja zaś wciąż miałam na sobie wczorajsze ubrania - pomięte i poplamione. Ale czułam się dobrze, może trochę pusto, jakbym wzięła prysznic, który zmył ze mnie wszelkie rozterki i emocje.

Kończyłam właśnie ścierać podłogę, kiedy ktoś zapukał.

Nauczona doświadczeniem, nie zakładałam od razu, że mógł być to klient. W końcu powinniśmy z Robinem mimo wszystko dokończyć rozmowę.

Ale za drzwiami stała Magdalena.

- Hej - Powiedziała niepewnie, przystępując z nogi na nogę. Była ubrana w elegancki, szary płaszcz i czarne buty na obcasie- jak zwykle szykownie i z klasą. W zaciśniętych kurczowo dłoniach trzymała siatki wypchane jedzeniem.

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz