10

13.1K 566 50
                                    


Maszkara powoli przemieszczała się po ścianie budynku - jak pająk. Śmierdziała mułem i stojącą wodą i uśmiechała się szeroko, odsłaniając kilka rzędów ostrych niczym szpile zębów. Moje przerażenie wyraźnie napawało ją chorą satysfakcją.

- Niegodnaaa. Szukałam cię duuuużooo czasu! Umykałaś jak mała, śliska rybka. 

Byłam odważna. Przecież chlubiłam się swoją odwagą! Ale w tamtym momencie ciało reagowało instynktownie. Nogi cofały się krok za krokiem, a ręce niemiłosiernie drżały, nie odczuwając jednak chłodu listopadowego wiatru, a gorąco adrenaliny uderzającej do kończyn. 

- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - Udało mi się spytać, choć głos zadrżał w kilku miejscach. Przyłożyłam dłoń do serca, które okazało się bić z taką prędkością, że obawiałam się cholernego zawału. 

Powinnam spieprzać. Chryste, powinnam być już przynajmniej kilka ulic dalej. 

- Siostry zdecydowały, że jesteś niegodnaa, mała Gweeeeen. - Odpowiedział stwór, jakby to było wystarczające wyjaśnienie. 

Czerwień zaiskrzyła w oczodołach, dając mi znać, chwilę przed atakiem. Zdążyłam rzucić się w bok, gdy stwór odbił się tylnymi odnóżami od ściany i skoczył w moją stronę. Potknęłam się jednak o coś i z impetem uderzyłam o ścianę budynku. W głowie aż mi zadźwięczało. 

- Brzyyydka, mała rybkaaa. - Zaskrzeczał stwór za moimi plecami. 

Nie chciałam czekać na więcej wyjaśnień. Wiedziałam jedno - życie było mi na tyle miłe, że powinnam o nie walczyć. Chwyciłam więc odłamek zniszczonego naszyjnika, który chwilę wcześniej był moim największym zmartwieniem, i zgięta w pół wytoczyłam się z zaułku. Wiatr uderzył we mnie jak taran, ale równocześnie zza chmur wyjrzało słońce. Promienie zatańczyły na bruku, czemu towarzyszył nienawistny syk stwora. Obejrzałam się. 

Maszkara dreptała w cieniu budynku, wyraźnie unikając linii wyrysowanej przez słońce. Była wielka stojąc na dwóch nogach, mierzyła więcej niż dwa metry. Z oddali wydawała się jednak wiotka i krucha. W jakimś stopniu przypominała kobietę - z czaszki zwisało jej kilka kosmyków włosów, a klatkę piersiową okrywała postrzępiona szata. 

- Wracaj przebrzydła-a oszustkooo! Złaaaa, za złaa na Mate. - Wyszlochała kreatura, nie ruszając się jednak z miejsca. Słońce musiało ją zatrzymać. 

I w każdej chwili mogło też ją zwolnić, chowając się za chmurami. Nie miałam czasu na dokładne przyglądanie się, czy sprawdzanie własnych teorii. W ręku miałam jedynie lichy odłamek plastiku, w dodatku chwilę wcześniej pokonał mnie zwykły facet. Nie był to moment na rozgrywki z koszmarnymi potworami. Cofnęłam się, jeszcze przez chwilę nie spuszczając oczu z maszkary. Ale słońce nie zaszło, jakby rozumiejąc, że musi mi pomóc. 

Odwróciłam się więc i pobiegłam ile sił w cholernych nogach. Do jedynej osoby, która mogła mnie w tym momencie obronić.


~***~


Główna ulica osady zawsze przypominała mi stół jadalniany. Po obu stronach szerokiego pasu drogi mieściły się pomniejsze domy, niczym dzieci grzecznie czekające na posiłek. Z góry patrzył na nich ojciec - ogromny budynek należący do przywódcy stada. Jego liczne, nigdy niemrugające okna pilnowały porządku, choć z doświadczenia wiedziałam, że jego wzrok słabł im dalej od szczytu stołu. Większość mieszkań prezentowała się mizerniej, im dalej znajdowały się od siedziby Alfy. Oczywiście miało to swoje odwzorowanie w wilczej hierarchii. Moja chatka była idealnym przykładem, nawet nie znajdowała się przy drodze, tylko w udeptanym zaułku odchodzącym zza warsztatu krawieckiego. 

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz