2

17K 653 122
                                    


Robin Wicked. Nowy przywódca stada, w dodatku Alfa.

Nie mogłam przestać się na niego gapić. Nie jestem pewna, czy nie pociekła mi ślinka. Wszyscy zasiedli już do posiłku, gawędząc i ciesząc się jeszcze bardziej niż zwykle. Zagadywali Robina. Było równie denerwująco jak zapamiętałam, ale pierwszy raz potrafiłam to zignorować. Czułam się napełniona dziwną radością, jakby zbliżały się święta. Rozejrzałam się nawet po sforze, szukając równie otępiałych min jak moja, ale najwyraźniej status Alfy zadziałał na mnie mocniej niż na innych. Może z powodu mojej pozycji społecznej? Stałam przecież niżej od nich wszystkich.

- W porządku? - Spytał Harry, przerywając swoje czułości z Magdaleną - Strasznie zbladłaś. 

- Po prostu mam już na dzisiaj dość uspołeczniania. - Rzuciłam lekceważąco. - Towarzystwo tych hipokrytów mnie męczy. Dopadła mnie migrena. 

Harry rozejrzał się po sali, w której wszyscy gdzieś chodzili, pochylali się do siebie, śmiali i krzyczeli. To powinno być wystarczającą wymówką na zaszycie się w swojej samotni. 

- Chyba nikt nie powinien zwrócić uwagi, jeśli teraz wyjdziesz. Odbębniłaś swoje, jestem dumny. 

Prychnęłam kpiąco, choć poczułam ogromną ulgę słysząc pozwolenie Harry'ego. Zerknęłam na swój talerz - pusty i lśniący jak na samym początku. Z niewytłumaczalnych powodów nie mogłam nawet niczego przełknąć. Przynajmniej nie trzeba było szukać kuchni, myć tego wszystkiego i odkładać na miejsce.

- Może cię odprowadzić? - Spytała niechętnie Magdalena. - Harry ma rację, jesteś naprawdę blada. Zastanawiam się czy dojdziesz do swojego domku.

Machnęłam ręką na jej, w innych okolicznościach pewnie rozczulające zmartwienie i powoli wstałam ze swojego miejsca. Tyle osób kręciło się wokół, że rzeczywiście mogłam wymknąć się niepostrzeżenie. Na całe szczęście, inaczej musiałabym czekać do samego końca uczty, żeby przypadkiem nie sprowokować niewybrednych komentarzy. Nie znosiłam kłótni w miejscach publicznych. 

Zgarnęłam z ławy swój sweter i ze zwieszoną głową podreptałam do wyjścia. Jadalnia w Domu Głównym miała ich dwa: jedno, z którego korzystali mieszkańcy posiadłości, bo prowadziło w głąb domu oraz drugie, wychodzące prosto do ogrodu. Przeznaczone oczywiście dla reszty watahy, trzy kroki od głównej drogi, przy której wybudowano domki mieszkalne.

Gdy znalazłam się na zewnątrz, z przyjemnością wzięłam w płuca porządny haust powietrza. Chłód jesieni nieco mnie orzeźwił, rozbudził z tego niepokojącego stanu odrętwienia. 

Na niebie gromadziły się ciemne chmury, pachnące deszczem i metalem. Szykowała się burza, dość porządna, z ulgą skierowałam więc kroki w stronę drogi. Zatrzymał mnie jednak dziewczęcy chichot dobiegający zza rogu domu. 

- Przeuroczy. - zaświergotała Nela z nieśmiałym westchnieniem. Kochana przez wszystkich siedemnastolatka ze skromnością zakonnicy i karczemnym zasobem obelg. Pozwoliłam sobie wyjrzeć ze swojej kryjówki. Akurat teatralnie wachlowała się dłonią, jakby nie mogła złapać oddechu. Była ubrana bardzo starannie, w spódniczkę i biały sweterek nadający jej niewinności anioła.

- Jak go zobaczyłam, myślałam że umrę na miejscu. - Przyznała jej wierna przyjaciółka, która akurat zaciągała się papierosem. Fuj.

- Mówię ci, kolana mi zmiękły. Nie mam słów.

Kolana zmiękły? Prawie umarła? Czyli, że na nie również podziałał urok Alfy. Bo o kim innym mogłyby mówić? Na pewno o nim. Po prostu ta pozycja to lep na muchy. Powinna działać przyciągająco, to logiczne. Alfa zapewnia bezpieczeństwo i to właśnie powinni czuć do niego podopieczni. Na pewno... 

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz