7

14K 617 69
                                    


Musiałam porozmawiać z Robinem. Nie miało znaczenia ile czasu będę to przeciągać, ani jak bardzo denerwowało mnie, że boję się wykonać jakikolwiek krok bez jego wiedzy. Byliśmy dorosłymi ludźmi, a nie pięciolatkami w przedszkolu.

Wróciłam z lasu, pogrążona w myślach. Mimo że już byłam niemal całkiem pewna, że dziwaczny stwór w strumieniu tylko mi się przewidział, to nie potrafiłam pozbyć się przerażenia, które rozbudzało drżenie mojego serca. Musiałam szybko się uspokoić, bo takie pobudzenie działało na dominujące wilki jak czerwona płachta na byka. Robin prędzej rzuciłby się na mnie, niż pozwolił gdziekolwiek wyjechać. 

Wstąpiłam do mieszkania, nakładając sweter na umazany ziemią T-shirt, by dać sobie jeszcze chwilę do namysłu.

Tak naprawdę znajdowałam się w totalnej kropce. Jedynym wyjściem, w które nadal wierzyłam, był wyjazd - jak najdalej stąd. Zaczynałam powoli wręcz marzyć o jakimś spokojnym domku, w spokojnej, ludzkiej dzielnicy i może mało płatnej, ale normalnej pracy w którymś z supermarketów. Byłam prostytutką -nigdy nikt o tym nie zapomni, a przynajmniej nie w tej zapyziałej dziurze. Od poznania Robina nie mogłam myśleć o sobie bez obrzydzenia. Czy był to skutek tej chorej magii partnerów? Czy właśnie przez Robina zaczynałam brzydzić się samej siebie? Byłby to z pewnością żart godny tego okrutnego świata. 

Byłam połączona mistyczną więzią, o której żaden normalny wilkołak nawet nie słyszał, z samcem Alfa, opiekującym się moją watahą. Byłam połączona z własnym Alfą. To brzmiało wręcz jak świętokradztwo. 

Nie znałam Robina; tyle o ile orientowałam się w męskich charakterach. Wydawał się spokojnym i ułożonym wilkołakiem, choć sama pozycja Alfy narzucała mu pewną apodyktyczność i instynkt opiekuńczy. Był odpowiedzialny za każdego wilka w sforze, a co dopiero samicę, którą przeznaczył mu los! Moja przyszłość zatem nie rysowała się w jasnych barwach. Mógł się mnie wstydzić, mógł się mnie brzydzić, mógł nie chcieć mnie znać... ale był obowiązkowy. Wydawało mi się, że tacy ludzie nie odpuszczali zbyt łatwo. 

Dochodziła osiemnasta, gdy dotarłam do Głównego Domu. Wokół kręciło się mnóstwo ludzi, radosnych i spokojnych, bo Alfa w końcu otworzył granice osady. Mogłam rzecz jasna sprawdzić, czy pozostawił specjalnie dla mnie jakiegoś strażnika, lecz samo polecenie Robina wystarczyło, żebym nie ryzykowała. Wkroczyłam więc niepewnie do ogrodu, w którym tydzień wcześniej miałam nieprzyjemność rozmawiać z dwiema głównymi idiotkami watahy i skierowałam się ku przeszklonym drzwiom. Byłam tak pogrążona w myślach, że dopiero otwierając je, zorientowałam się, że w środku panuje jakieś zamieszanie. We wspólnej jadalni tłoczyła się grupka samców, pokrzykując na siebie - brakowało tylko kilku mocnych słów do wszczęcia bójki. Gdzie podział się ów spokój, który panował na ulicach?

W plątaninie ciał dostrzegłam Robina - wystawał ponad czerwoną z emocji ciżbę, trzymając za fraki dwójkę wilkołaków. Ci próbowali dosięgnąć siebie nawzajem wilczymi łapami. 

Niedobrze. Bardzo niedobrze.

Robin nie dawał sobie rady z całą gromadą. A jeśli rozpocznie się walka, ucierpią nie tylko wszystkie zebrane wilki, ale przede wszystkim Robin i jego pozycja. Jako Alfa powinien panować nad sytuacją, był jednak nowy w naszej watasze i inne wilki mogły chcieć to wykorzystać. Szkoda mimo wszystko zostałaby wyrządzona. 

Nie namyślałam się długo. Wybiegłam z powrotem do ogrodu, czując jak oszalałe serce chce mi uciec spomiędzy żeber. Dopadłam do splątanego węża ogrodowego. Straciłam kilka chwil na rozwinięcie go i uspokojenie drżących dłoni, nim udało mi się przymocować szlauch do kranu, który od razu odkręciłam. Woda trysnęła silnym strumieniem, zalewając mi trampki i spodnie, co z braku czasu mogłam skwitować jedynie kilkoma porządnymi przekleństwami. Z wężem pod pachą i wodą torującą mi drogę, wbiegłam do Domu. 

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz