26

7.1K 336 34
                                    


Bekon radośnie skwierczał na patelni, w kuchni rozchodził się jego apetyczny zapach i ciepło, a za oknem jaśniała biel pierwszego śniegu. Poranek wydawał się niepokojąco idealny, tak, że przez chwilę zastanawiałam się, czy nie jest jakąś okrutną fatamorganą. 

- Pij - polecił Robin, stawiając przede mną kubek z gorącą czekoladą. - To gorzka, powinno ci smakować. 

Pierwszy łyk rozszedł się po całym ciele zygzakiem, jakby Robin dodał do czekolady ładunek elektryczny. Poranna senność natychmiast gdzieś umknęła, a na usta wypłynął mi mimowolny uśmiech. Chociaż przeważnie byłam zwolennikiem teorii, że uśmiech tylko przyciągał nieszczęście.

Robin odchrząkną poważnie, jakby na potwierdzenie mojego przekonania. 

- Chciałbym, żebyś dzisiaj gdzieś ze mną poszła - oznajmił, skupiając spojrzenie na smażącym się bekonie. Łopatką zamieszał na patelni, by zająć czymś dłonie. 

Zgodziłam się bez zastrzeżeń (i tak nie miałam nic konkretnego do roboty), nie rozumiejąc skąd to zaniepokojenie chłopaka. 

Przez kolejne minuty się nie odzywał, nie powiedział nic więcej na ten temat, lecz nie przeszkadzało mi to. Spoglądałam za okno, ciesząc oczy delikatnym pudrem, który udekorował ziemię. Zazwyczaj śnieg wprawiał mnie w niepokój, bo automatycznie przywoływał zmartwienia - czy przetrwam zimę, jak ciężka ona będzie, czym ocieplę mieszkanie. Teraz jednak nie czułam wcale potrzeby zastanawiania się nad podobnymi sprawami, byłam pewna, że mając Robina obok, jakoś sobie poradzę. 

Chłopak postawił talerze na stole i usiadł obok mnie. Stykaliśmy się bokami, jakby Robin nie miał wcale tej odrobiny miejsca, by się odsunąć. Udawałam, że ja także jej nie mam. 

- Za parę dni pełnia - zauważył, przerywając ciszę. 

- Zgadza się.

- Zazwyczaj stado wariuje wspólnie po lesie, ale... czy chciałabyś spędzić tę noc tylko ze mną?

O mały włos nie wyplułam jedzenia. Zerknęłam na Robina, ale wyglądał poważnie. Przekładał widelcem mięso na talerzu, spoglądając na mnie nieprzeniknionym spojrzeniem. 

 - Nie pokazywałaś się przy ostatnich pełniach - wyjaśnił. - Wilk powinien spędzać ten czas z innymi wilkami, samotność jest niezdrowa. A jeśli boisz się reszty, możemy spędzić pełnię tylko we dwoje.   

Miał tak spokojny głos, w porównaniu do poprzedniej propozycji, że zastanawiałam się, czy w ogóle rozumiał co oznacza dla wilków spędzenie wspólnie pełni. Nie była to deklaracja silniejsza niż przedstawienie mnie całemu stadu jako Luny, jednak... tej jednej nocy w miesiącu nie potrafiliśmy panować nad wewnętrznymi zwierzętami. Nad instynktami. I wiedziałam też, że dla reszty czas ten wygląda nieco inaczej niż dla mnie.

- Co za nieprzyzwoita propozycja, stary! - Zawołałam, przełknąwszy w końcu jedzenie. Najlepszym sposobem na ukrycie zawstydzenia było robienie hałasu. 

- Hej, potrafię trzymać ręce przy sobie - obruszył się, czerwieniąc na koniuszkach uszu. 

- W czasie pełni też?

Wzrok Robina mimowolnie zjechał na moje usta, po czym szybko uciekł gdzieś za okno. Zrobiło mi się odrobinę za gorąco, jak na zimowy poranek. Stykaliśmy się ciałem w zbyt wielu miejscach, mogłabym nawet założyć nogę na jego nogę. Co po chwili zastanowienia postanowiłam zrobić. 

Przekręciłam się przodem do Robina i ze swawolnym uśmiechem zarzuciłam mu nogi na uda. Odezwałam się z energią, która miała przepłoszyć wszelkie napięcie rodzące się między nami:  

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz