16

9.9K 489 36
                                    



Wybudzając się dotarła do mnie dziwnie znana woń razem z dźwiękiem rozmów. Przez chwilę błogiej nieświadomości zdawało mi się, że jestem kimś innym; wybudzam się ze snu, a w pokoju czeka na mnie mama z nieuważnym uśmiechem. Tylko problem polegał na tym, że ja nie miałam matki - z pewnością nie takiej, która by się do mnie uśmiechnęła. 

Zimny powiew ostudził wszelkie wymysły. Ktoś obok mnie otworzył drzwi samochodu i czyjaś dłoń spoczęła na moim ramieniu. Damska dłoń. 

- Biedne maleństwo. Słyszysz mnie skarbie?

Gdy otworzyłam oczy zamajaczyła przede mną jasna twarz okolona pasmami ciemnych włosów. Wielkie oczy spoglądały na mnie z prawdziwą troską.

- Jak dobrze, obudziła się. Słyszysz Robin? Obudziła się.

Piękna twarz zniknęła, a w jej miejscu pojawił się Robin. Cały zmarszczony i zaniepokojony, pachnący piachem i potem. 

- Gwen, możesz chodzić? Musimy cię zabrać na jakieś łóżko. Mamo, posłaliście już po lekarza?

Lekarza? Mamo? W głowie mi się kręciło i nie potrafiłam połączyć tych kropek. Dopiero, gdy rwący ból w boku dotarł do mojej świadomości, przypomniałam sobie wszystko. Podróż do rodziców Robina, nasze wyznania i atak Mojry. 

- Chodź Gwen, trzeba cię porządnie opatrzyć. 

Nie protestowałam, gdy Robin pomógł mi wysiąść z auta, jednak absolutnie nie zgodziłam się na podróż w jego ramionach. Stanęłam na nieco słabych nogach i z godnością rozejrzałam się wokół. 

Znajdowaliśmy się na podjeździe, przed całkiem sporym budynkiem na skraju lasu. Żwirowa ścieżka prowadziła do niskich schodów i drewnianego ganku. Stała przed nim ciemnowłosa kobieta otulona swetrem i cierpliwie czekała, aż udamy się za nią w głąb domu. 

- Dzień dobry - wychrypiałam lekko skłaniając głowę. 

- Nie ruszaj się Gwen, nie możesz stracić za dużo krwi. 

- Daj spokój Robin, nie jest tak źle. Mogę nawet sama chodzić. 

Mężczyzna cały zmarszczył się w proteście, ale pozwolił mi zachować przestrzeń. Obróciłam się powoli, by udowodnić mu, że wszystko w porządku. Rana zadana przez Mojrę zapewne już się zasklepiała. 

- Co się stało? - Spytałam, kierując się w stronę domu. Robin szedł u mojego boku, unosząc ręce w asekuracyjnym geście, jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogę upaść. Niedoczekanie jego. 

Odepchnęłam jego wyciągnięte dłonie i wsparłam się na barierce pokonując schody. Stopni nie było dużo, ale ciało gwałtownie zaprotestowało, gdy próbowałam je pokonać. Mama Robina szła tuż przede mną, oglądając się co chwila z troską - nie mogłam pokazać słabości przed tymi ludźmi.  

- Zaatakowała nas Mojra.

- Tyle pamiętam. Ale... czemu nadal żyję?

Spojrzałam na Robina, który wbrew  zirytowanym spojrzeniom, trzymał rękę na moich plecach. Był blady i wyraźnie zmartwiony, ale sam wyszedł z konfrontacji bez szwanku. Całe szczęście. Na samą myśl, że moglibyśmy się zamienić miejscami, drętwiały mi kończyny. 

- Nie skrzywdziła cię, prawda? - Upewniłam się, mimowolnie chwytając Robina za dłoń - Wydawało mi się, że nie chce cię zranić, ale nie musiałeś z nią walczyć?

Alfa zmusił się do uśmiechu i pocieszająco uścisnął moje palce.

- Niestety nie. Nie za dobrze to działa na moją męskość, ale ucierpiałaś tylko ty. Pod moją wartą.

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz