- Mayers i Crows tymczasowo mają zapewniony dach nad głową. Opłaciłem ich najpotrzebniejsze wydatki, ale trzeba będzie złożyć się na renowacje w stadzie, ogłosimy to na najbliższym obiedzie. Powiedz też wszystkim, że we wspólnej jadalni wciąż dostępna jest woda i prowiant, a w razie indywidualnych próśb mają zgłaszać się do mnie. Wszystko jasne?
Wilkołak, który chwilowo zastępował Alana, skinął żołniersko głową i z poważną miną wybiegł, by obwieścić najnowsze zarządzenia. Był młodym zwiadowcą; trochę przykro robiło mi się na myśl o ciężarze, jaki na niego spadł, jednak całkowicie zgadzałam się z decyzją Robina. Alan zasługiwał co najmniej na rok urlopu po ostatnich wydarzeniach. Tym bardziej czułam się dłużna, że dwukrotnie został poszkodowany z powodu mojej rodziny: najpierw zaliczył ranę stając w mojej obronie, następnie oberwał w głowę za to, że nie chciał wypuścić Jeremy'ego z domu. Powinnam kupić mu wielki kosz słodyczy w ramach przeprosin.
Gdy tylko trzasnęły drzwi za chłopakiem, Robin z westchnieniem opadł na kanapę. Obudziwszy się dzisiaj rano, nie zobaczyłam go obok, nie wiedziałam więc ile spał i czy zdołał choć trochę odpocząć.
Bo nie wyglądał, jakby zdołał odpocząć.
Podniosłam się ze schodka, na którym z podziwem przysłuchiwałam się naradzie i zeszłam do salonu. Robin siedział z zamkniętymi oczami, ale gdy tylko się zbliżyłam, uśmiech wypłynął mu na usta.
- Wyspana? - Spytał uchylając jedną powiekę.
- Zwarzywszy na to, że spałam chyba z dwadzieścia godzin, to tak.
- Dwadzieścia trzy - poprawił mnie otwierając oczy.
Przez sekundę zawahałam się nad swoim następnym ruchem, szybko jednak zdecydowałam się zająć fotel obok. Za bardzo kusiło mnie, żeby usiąść Robinowi na kolanach, za bardzo... naturalnie bym się z tym czuła.
- Wszystko w porządku? - Spytałam, skupiając się na paznokciach.
Nie powinniśmy spać w jednym łóżku, to pachniało swobodą. Przy nim szczególnie nie mogłam sobie na to pozwolić, przecież z całą moją historią, gdybyśmy skończyli razem w niedwuznacznej sytuacji... Czy nie spojrzałby na mnie jak wszyscy? Jak na dziwkę?
- Panujemy nad sytuacją. Tak jak ci mówiłem, dwa domy nie nadają się do mieszkania, ale myślę, że jesteśmy w stanie zebrać potrzebne pieniądze na materiały. Jak tylko zajmiemy się robotą, wszystko powinno pójść raz-dwa, zwłaszcza, że Alan ma kontakt z pewną ekipą budowlaną.
Trzy domy! Czemu nie mówił o mojej chatce?
Po tym jednak, jak spędziłam dwie noce w domu Robina i spowodowałam całą tę katastrofę, nie miałam prawa mu wypominać.
- Jak on się czuje? - Szybkie spojrzenie w zielone oczy i znów inspekcja paznokci. Hmm, miałam strasznie zarośnięte skórki...
- Alan? W porządku, chciałby działać. Tak po prawdzie, to powinien odpoczywać już po pierwszej ranie, ale się uparł. Wiesz, przez chwilę naprawdę myślałem, że twój brat okazał się zły.
Napięcie natychmiast ze mnie uszło jak z przebitego balonu.
- Mój brat okazał się zły. Co się w ogóle z nim stało?
Nie, absolutnie nie czułam wyrzutów sumienia, że pomyślałam o Ianie dopiero teraz. Jak dla mnie, mogli wrzucić jego ciało w dogasający ogień - i tak nie odwiedzałabym jego grobu.
Robin ponownie westchnął i wstał z kanapy. Pochylił się nade mną, opierając dłonie na podłokietnikach fotela. Zamknął mnie w przytulnej klatce, a co więcej, uwięził spojrzeniem. Teraz nie mogłam go oderwać od niego wzroku.
- Jeremy okazał się genialny - oznajmił mi z lekkim uśmiechem, zostawiając temat Ian'a na boku. - Uratował ciebie, uratował Harry'ego i Magdalenę, uratował Nelę. Człowiek, który uratował cztery wilkołaki, wyobrażasz to sobie? Okej, przywalił Alanowi, za co byłem wkurzony, ale kurde. Przywalił wilkołakowi! - Powtórzył, tym razem bardziej entuzjastycznym tonem. - Świrnięty czy nie, podziwiam go.
Nie myślałam o tym w ten sposób. Chyba za bardzo skupiałam się na jego wariactwie, wstydziłam się go. W dzieciństwie nikt nie powiedziałby, że jest nienormalny, lecz i tak nie łączyły nas bliskie relacje. Z jakiegoś powodu obrali mnie sobie na rodzinne popychadło i choć Jeremy nigdy nie przyłączał się do krzywdzących zabaw, nie przypuszczałam, by zależało mu na mnie w najmniejszym stopniu. Chował się w książkach i tyle go widziałam. A jednak mój młodszy brat rzeczywiście zadał sobie tyle trudu, by uratować mnie przed Mojrą. A później jeszcze ratować mnie i moich przyjaciół.
To była obezwładniająca nowina.
- Cholera - wymsknęło mi się.
A ja nawet nie zostawiłam mu żadnych ubrań na zmianę poprzedniego dnia, nie zatroszczyłam się o to, czy zjadł.
Chciałam wstać natychmiast z fotela, lecz szybko przypomniałam sobie, że chwilowo mnie w nim unieruchomiono. Twarz Robina znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej.
- Ekhemm... chyba wypadałoby, żebym do niego zajrzała - zauważyłam niezręcznie, zapewne rumieniąc się na całej twarzy.
- Już wstał i zjadł śniadanie - oznajmił Robin spokojnym głosem, w którym jednak wybrzmiała jakaś chochlicza nutka. Cholernik delektował się moim położeniem. Naszym położeniem? - Teraz rozmawia z Harrym i Magdaleną.
- Naprawdę?!
- Naprawdę... - Robin zbliżył twarz jeszcze odrobinę, a ja nie miałam możliwości, żeby ją cofnąć, zetknęliśmy się więc nosami, jego ciepły oddech załaskotał mnie w policzki. - Naprawdę nie musisz się niczym zajmować w tym momencie.
Zerknęłam na jego usta i to okazało się błędem: zahipnotyzowały mnie, tak, że nie byłam w stanie podnieść wzroku nawet na jego oczy. Już raz się całowaliśmy. To było niezapomniane uczucie, ciepłe i elektryzujące. Gdybym teraz delikatnie się pochyliła, może nawet niespecjalnie, czy te emocje by się powtórzyły?
- Chyba jednak musi - rozbrzmiał niespodziewany głos z boku, brutalnie rozrywając naszą przytulną, choć pełną napięcia bańkę.
Robin cofnął się niechętnie, podczas gdy ja próbowałam zapanować nad oddechem. To niemożliwe, żebym tak się zasapała przez sekundę podziwiania czyichś ust!
W wejściu do kuchni stała Monika w towarzystwie nieznajomej kobiety. Nie kojarzyłam jej, na pewno nie była z naszego stada - wysoka, ze schludnie zaczesanym kokiem i prostokątnymi okularami na nosie. Mogłaby przypominać bezduszną prawniczkę, gdyby nie wesoły uśmiech, który całkowicie odmieniał jej twarz, nadając dziewczęcego wigoru (choć przypuszczałam, że kobieta była bardziej w wieku Moniki niż moim).
- Bardzo nam przykro, że przeszkadzamy w takim momencie - dorzuciła od siebie, lekko trącając Monikę w geście upomnienia.
Mama Robina nie przejęła się naganą, patrzyła na nas z radością, jak widz oglądający w kinie wymarzoną scenę. A jednak nie zamierzała dać tej scenie się rozwijać - jednoczesne "cholera" i "dziękuję" z mojej strony.
- Jeszcze dokończycie, gołąbki, ale Gwen przecież ma umówione spotkanie.
- Mam?
- Ma? - Spytaliśmy z Robinem w tym samym momencie.
- Oczywiście, gamoniu - Monika zaśmiała się o wiele zbyt radośnie jak na zwykłą rozmowę. - Sam prosiłeś, żeby Hanna spotkała się z Gwen. Nie należy z tym zwlekać.
Spojrzałam pytająco na Robina, który zamknął usta, najwyraźniej przypominając sobie o co chodzi. Jeszcze tylko niech mi to wytłuma... albo i nie. Cholera, pamiętałam.
- Witaj Gwen - odezwała się kobieta w okularach, wyciągając do mnie rękę. - Nazywam się Hanna Taylor i jestem psychologiem. Podobno potrzebujesz mojej pomocy.
CZYTASZ
Mate
Fantasy- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hipnotyzujące. - Ty tego nie czujesz? Mój zapach na ciebie nie działa? Nie masz wrażenia słabości, prz...