9

13.1K 498 112
                                    


Wiatr targał gałęziami we wszystkie strony niczym spieniona, morska fala, sprawiając, że mała chatka schowana w cieniu jednego z wielu nijakich bliźniaków, drgała i trzęsła się jak żywa istota. 

Patrząc na nią, miałem wrażenie, że może rozpaść się w każdym momencie. Może wystarczył jeden mój krok, aby jęcząca podłoga rozsypała się w stertę desek, gwoździ i drzazg, żeby ściany przewróciły się jak papierowe karty, a okna roztrzaskały na zmarzniętej ziemi. Budynek prezentował się tak licho, że nawet sama Gwen przezornie ustawiła na ganku donicę pełną kamieni, jakby bała się, że bez obciążenia chatka uleci z wiatrem jak domek Dorotki w "Czarnoksiężniku z krainy Oz". 

- Czy mogę spytać... - Odezwał się niepewnie głos tuż za moimi plecami. Nie obróciłem się, już jakiś czas temu słyszałem te nerwowe kroki zbliżające się i oddalające na przemian. Jakby Harry Craft się mnie bał. 

Cóż, słusznie. 

- Czy mogę spytać, co zamierzasz zrobić z tym miejscem, Alfo? - Harry dokończył w końcu, zrównując się ze mną. Trząsł się; co chwilę przebierał nogami i chuchał w złączone dłonie. 

Może zbyt długo kazałem mu czekać na tym wietrze. Nie mogłem jednak nic poradzić na tę bestię, która się we mnie budziła na widok jego twarzy. Wciąż przypominał mi o momencie, w którym wyczułem zapach Gwen na jego ciele, jakby jej dotykał - jak również o wyznaniu Gwen. To było okropnie frustrujące.  

- Zrównam je z ziemią - Odpowiedziałem spokojnie. - Albo będę tu zsyłał ludzi za karę. Wszystko jedno. 

Wspiąłem się na ganek i chwyciłem za klamkę, która niemal parzyła zimnem. Drzwi okazały się jednak zamknięte. 

- Klucz jest w donicy, między kamieniami - Pośpieszył z pomocą mój towarzysz. Jak na złość, nie chciał się dzisiaj odczepić. 

Podbiegł do mnie i usłużnie otworzył drzwi do domu, w którym tak długo musiała wytrzymywać Gwen. Powinno jej nie być jeszcze co najmniej przez godzinę, chociaż nawet wizja przyłapania jakoś nie wprawiała mnie w zakłopotanie. Sprawiał to dopiero fakt, że wciąż pozwalałem jej mieszkać tak nędznie. 

- Chciałem prosić o wyrozumiałość, Alfo - Spokojną ciszę znów przerwał Harry, gdy oboje znaleźliśmy się w ciasnym saloniku, w którym stały prowizoryczne meble. - Gwen sama przerobiła tę komórkę w mieszkanie, włożyła w to dużo swojego czasu i pieniędzy. 

Ach, czyli to rzeczywiście była komórka. 

Podszedłem do kanapy, która ostatnim razem uginała się do samej ziemi pod moim ciężarem. Zajrzałem pod wytartą tkaninę, która ją okrywała - pianka, tak jak przypuszczałem. To była poduszka, a nie sofa. Obok niej skrzynka odwrócona na drugą stronę w roli stołka. I właściwie tyle w przypadku salonu. Oprócz kilku pudeł w kątach, "mebli" było na tyle. 

Kuchnia okazała się odrobinę większa od salonu, stał w niej nawet stół o chyboczących się nogach. I żadnych krzeseł. Za to dwie szafki umiejscowione obok umywalki okazały się zadbane i czyste, choć wyraźnie stare. Na jednej z nich stała turystyczna kuchenka, a obok niska lodówka o drzwiczkach bogato poplamionych rdzą. 

- Ile czasu Gwen tu mieszka? - Spytałem zaglądając do pustych szafek, gdzie znalazłem samotne pudełeczko z kilkoma woreczkami herbaty. 

Harry pozostał w salonie, z obawą przyglądając się moim poczynaniom. 

- Już z trzy lata. O ile dobrze pamiętam dołączyła do watahy kilka dni po swojej osiemnastce. Została przemieniona jakiś rok wcześniej.

- Przemieniona? - Cholera. 

MateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz