Rozdział Szósty (Sprawdzony)

440 21 11
                                    

- Do widzenia! - krzyknęłam wychodząc ze skrzydła szpitalnego.

Szłam powolnym krokiem po korytarzach kierując się do mojego dormitorium. Po drodze próbowałam unikać kontaktu wzrokowego z uczniami przechodzącymi grupami.

Gdy w końcu dotarłam pod pokój wspólny przeciągnęłam się i weszłam do mojego dormitorium.

Na szczęście nie było moich współlokatorek.

- Lucyfer! Mamon! Maflas! - zawołałam.

Już po chwili na moich ramionach siedziały kruki, a z pod łóżka wypełzł Maflas.

- Coś się działo gdy mnie nie było? - spytałam głaszcząc zwierzęta.

- Nic - odpowiedział Maflas.

- chcecie jeść? - zadałam pytanie spoglądając na każdego pupila.

Kruki i wąż ożywiły się na wzmiankę o jedzeniu.
Otworzyłam kufer i wyciągnęłam trzy kurczaki oczywiście żywe. Ukradłam je komuś jak jeszcze byłam u Malfoyów. Pewnie nikt nie będzie miał mi tego za złe.

Wąż od razu rzucił się na jednego kurczaka przełykając go na raz. Popatrzyłam się na Maflasa i powiedziałam: 

- Wiesz co to znaczy delektować się? Nie? W sumie ja też nie..

Po chwili Lucyfer i Mamon też zjedli swoje porcję.

- Dobra chowajcie się, ja musze wyjść - oznajmiłam i wyszłam zamykając drzwi za sobą drzwi zostawiając zwierzęta w dormitorium.

Ruszyłam do Wielkiej sali, ponieważ była pora obiadowa. Dlatego korytarze opustoszały, zapanowała cisza.

Gdy weszłam do sali, rozejrzałam się za świętą trójcą.

- Tenebris! - krzyknęła Hermiona i mnie przytuliła.

- Cześć Miona - odwzajemniłam uścisk mimo lekkiego obrzydzenia.

- Tenebris! - krzyknął Ron, pokazując bym przyszła.

- Cześć, coś chciałeś? - spytałam.

- Zapraszam cię do mnie na wakacje - uśmiechnął się mając w buzi jedzenie.

- Z chęcią, ale na ile? - spytałam, patrząc się z niesmakiem na chłopaka.

- Na tydzień może być? - spytał się z nadzieją.

- Ok pewnie tylko napisze do rodziców - powiedziałam.

Zabrałam ze stołu gryfonów coś do jedzenia i skierowałam się do sowiarni.

- Hej Tenebris - nagle dogonił mnie święty Potter.

- Hej Harry, jak tam u ciebie? - uśmiechnęłam się, sztucznie oczywiście.

- Dobrze, a jak się czujesz? - zapytał wskazując na gips.

- Oprócz bolącej nogi wszystko jest dobrze - uśmiechnęłam się.

- Idziesz do sowiarni? - spytał się.

- Tak - odpowiedziałam krótko.

- A jak Twoja sowa ma na imię? - spytał się zaciekawiony.

- Nie mam sowy mam kruki o imieniu Lucyfer i Mamon - oznajmiłam, nie ma sensu go okłamywać ponieważ od tak nie wzięłabym sowy.

- A twoja sowa to? - przeciągnęłam ostatnie słowo.

- Hedwiga - odparł z uśmiechem.

Gdy weszliśmy do sowiarni wyjęłam pióro i pergamin.

Mamo i tato

SILENT MURDER || śmierciożerca z wyboruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz