Rozdział 11

494 31 4
                                    

Dzień rozpoczął się jak zwykle napadem Lou na mnie. Zaczynałam odnosić wrażenie, iż stało się to codziennością. Ledwo docierałam do murów szkoły lub wnętrza, a ona na mnie lądowała.

– Cześć. – Jej melodyjny głos rozbrzmiał mi w uszach.

– Hej. – Odpowiedziałam krótko i szłam dalej przed siebie.

– A ty co dzisiaj taka?

– Jaka?

– Smutna?

– Zdaje ci się. – Czułam, że nie da mi dziś spokoju. – Nie mogłam w nocy spać, głowa mnie boli i brzuch. Nic takiego. – Powiedziałam, ruszając w stronę szkoły. Omijając fakt kompletnego niewyspania po postanowieniu ogarnięcia choć trochę swojego pokoju, w niedzielę do późnej pory to jak na złość przylazła do mnie i miesiączka. Jakby komukolwiek jej brakował. Niestety moje pierwsze dni nie były zbyt łagodne, a wzięte z rana proszki ledwo co zaczynały działać. Musiałam więc czekać. – Za to ty dzisiaj pełna życia jak widzę. – Zauważyłam spoglądając na nią ukradkiem.

– Tak jakoś. – Czy ona się właśnie zawstydziła?

– Niech zgadnę, Harry? – Zapytałam bez życia. Marzyłam by znaleźć się w domu.

– Czemu niby od razu on? – Niczym z automatu zaczęła się wybraniać. Jednak.

– Tak jakoś. – Powtórzyłam jej wcześniejsze słowa z uśmiechem na twarzy, otwierając przy tym drzwi od budynku. W tym samym momencie poczułam jakby jakiś ciężar na nich, a już po chwili czyjś wściekły głos.

– NO KURWA! CO ZA DEBIL OTWORZYŁ TE DRZWI! – Usłyszałam głośno, stojąc tuż za nimi. Już nawet zbierałam się do przeprosin, ale zobaczyłam osobę, której nimi przydzwoniłam i okazała się być Niallem. Stał oczywiście z tym chłopakiem w krótkich włosach, ciemnych oczach i krzaczastych brwiach. Jego imienia jednak nie znałam. – PRZEPROSIĆ NAWET NIE ŁASKA?! – Ciągle się wydzierał, trzymając za nos, z którego leciało zdecydowanie za dużo krwi jak na takie uderzenie. A myślałam, że to dziewczyny gorzej reagują na krew. Błąd! On widocznie bardziej. Nie sądziłam tylko, że tak mocno nimi popchnęłam. Ewentualnie to on jest zbyt delikatny.

– Wiesz miałam nawet taki zamiar... ale do czasu. – Sprostowałam, przyglądając mu się przez chwilę uważniej.

– No jasne, bo po co! – Warknął odwracając się w moim kierunku. Jego wyraz twarzy zmienił się lekko na milszy. Szkoda tylko, że jedynie na chwile.

– Takich dupków nie warto! – Tylko tego mi brakowało w dniu dzisiejszym. By mnie ktoś wkurzył.

– ODEZWAŁA SIĘ LEPSZA! – Dalej krzyczał.

– TRZEBA BYŁO PATRZEĆ PRZED SIEBIE, A NIE LEŹĆ JAK JAKIEŚ CIELĘ! – Dzisiaj miarka się przebrała. Jego zaczepki mogłam tolerować, ale obrażania mnie nie. W końcu też miał oczy i mógł patrzeć czy ktoś przypadkiem nie otwiera przed nim drzwi. To przecież nie było takie trudne. On miał lepszy do tego dostęp niż ja.

– PATRZYŁEM! TYLKO TY NAJWIDOCZNIEJ CHODZIĆ NIE POTRAFISZ! – Jego oczy robił się coraz ciemniejsze ze złości, a ja zaczynałam go mieć dość. To zdecydowanie nie był mój dzień i wystarczyła mała bzdeta by mnie wkurzyć. Jemu się oczywiście udało ją znaleźć.

– I KTO TO MÓWI. DZIECKO CAŁE UBABRANE KRWIĄ. GORZEJ NIŻ PIĘCIOLATEK!

– CIEKAWE NIBY Z CZYJEJ WINY! – Jeszcze śmiał się na mnie wydzierać! Zadufany w sobie bufon!

Begin Again II N.HOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz