Rozdział 12: Stuk, puk

861 171 0
                                    

Julii doskwierała nieobecność Anthony'ego, który wybrał się w podróż służbową.  Nie mogąc zasnąć, rzucała się niespokojnie na łóżku, na zmianę odkrywając się i przykrywając kołdrą. Wreszcie podniosła się i wyszła z sypialni.

Zatrzymała się na półpiętrze, usłyszawszy odgłosy, które prawdopodobnie dobiegały z niższego piętra. Kto hałasował tak późno? Czyżby Chuck wracał z imprezy...z towarzystwem? Ostrożnie, po cichu schodziła z kolejnych stopni, starając się rozgryźć czym są owe hałaśliwe dźwięki, jakby ktoś ciągnął po ziemi jakieś pudła.

Julia przystanęła w rogu korytarza i wychyliła głowę zza ściany. Niespodziewanie ktoś zaszedł ją od tyłu, chwycił w pasie i zasłonił jej usta. Niemal zemdlała ze strachu.

- Ciiii! - oprawca delikatnie ujął ją za podbródek i odchylił głowę, by mogła go zobaczyć.

Serce dziewczyny łomotało w piersi, domagając się powietrza, a ciało oblał zimny pot.

- Chuck! - pisnęła.

Miał szczęście, że sparaliżował ją strach. Gdyby nie odrętwiałe ręce dostałby od niej w gębę.

- Ciiiii – powtórzył, przygwożdżając ją do ściany. Na ramieniu poczuła jego dłoń. Jej mięśnie automatycznie się spięły.

- Chcesz mnie zabić?! - wyszeptała.

- Nie ciebie...

- A kogo? Prawie dostałam zawału...

Obrócił ją twarzą do siebie, rzucając jej pełne niepokoju spojrzenie.

- Zostań tu – powiedział.

Jej twarz lekko się napięła, gdy w jego dłoni zobaczyła broń...

- Oszalałeś?! Co to jest?

- Karabin myśliwski...

- Skąd to masz?

- Z kolekcji ojca...

Stał przed nią, oparty plecami o ścianę, lekko unosząc sztucer, przymierzając się do strzału. Jego twarz znieruchomiała.

- Chuck...Co się dzieje? Co ty wyprawiasz?

- Nie ma Anthony'ego, więc ja muszę cię chronić.

Uniosła brew.

- Przed czym?

- Nie słyszałaś? Chyba ktoś się włamał. Na pewno mają broń. Nie wiemy ilu ich jest – zachowywał się jak drapieżnik gotowy do ataku.

Rozsądek przedzierał się przez emocje krzycząc, że rezydencja ma doskonałą ochronę, ale zachowanie Chucka wytrąciło ją z równowagi.

- Jesteś pewien? Kradną meble czy jak? - drwiła.

- Zostań tu – nakazał. - Idę stawić im czoła...

- Czekaj, Chuck – nie zdołała go powstrzymać.

Dumnie wyprostowany ruszył do przodu. Dziewczyna przez moment zbierała myśli. Oddychaj głęboko, nie daj się ponieść emocjom, nie panikuj; uspokajała się.

Zesztywniała, kiedy z holu dobiegł donośny hałas, jakby ktoś przewracał się na ziemię. Przełknęła gulę, która w tej chwili zablokowała jej gardło i wybiegła na korytarz. Zatrzymała się, zapatrzona w Chucka, który stał przy rozchylonych drzwiach jednego z pomieszczeń. Wyglądał na skonsternowanego. Ujrzawszy ją ułożył karabin przy ścianie i podszedł w jej stronę.

- Wszystko okay – zbliżył się i otoczył ją przyjacielsko ramieniem.

- Okay? - oburzyła się. - Prawie dostałam zawału. Myślałam, że ktoś cię napadł, powalił na ziemię...Co tu się dzieje?

- Ciszej. Obok śpi Margaret...

- Przepraszam...

- Mamy gości – wyszeptał, gestem dając znak, by weszła do pokoju.

Julia usłyszała znajomy śmiech. Wesoło wparowała do środka.

- Lilly...- najpierw wyściskała się z jedną. - Sammy? - stanęła nieruchomo, wlepiając wzrok w Samanthę, która leżała na łóżku, chichocząc.

- Jaszczurka się już schowała? - pytanie dziewczyny wprawiło Julię w zdumienie.

Spojrzała pytająco na Lilly.

- Chyba chodziło o twoją przyszłą teściową...- rzuciła.

- Jeśli miała kły i pogroziła wam palcem to zdecydowanie ona – zażartował Chuck.

- Właśnie tak było – odezwała się Sammy, po czym uniosła tułów i wsparła się łokciami o materac.- Troszkę zabalowałyśmy po przylocie – dodała.

- Widzę – oznajmiła Julia.

- Ja nic nie brałam...Jestem trzeźwa. Brukowce tylko czekają na moje potknięcie...

- Byłyście w jakimś modnym miejscu? - spytał Chuck.

- Zahaczyłyśmy o taki jeden klub – odpowiedziała Lilly.

- Okay. Czyli paparazzi mogli uchwycić Sammy w tym stanie. Znam parę osób. Załatwię to.

Sammy gwałtownie wstała i podbiegła do Chucka.

- Och – położyła mu dłoń na ramieniu, świdrując go wzrokiem. - Mój piękny kuzyn – powiedziała z podziwem. - Jesteś coraz przystojniejszy. Serio.

- A ty niezmiennie urocza, ale totalnie niepoważna...i naćpana.

- Nie złość się na mnie.

- Nie złoszczę się. Ale znasz naszą ciotkę...Margaret jest mniej wyrozumiała...

- Rozmawiałam z nią chwilę – wyjaśniła Lilly. - Przeprosiłam za hałas. Mamy sporo walizek, część została na dole. Pechowo w tej, która była mi potrzebna wyłamało się kółko...Jest tak ciężka, że z trudem wtaszczyłyśmy ją na górę.

- Trzeba było kogoś obudzić – zauważyła Julia.

- E tam – machnęła ręką. - Dałyśmy radę. Dziwne, że ty jeszcze nie śpisz...

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Jakoś nie mogłam dziś zasnąć. Tony wyjechał...

- Biedactwo...czułaś się samotna – stwierdziła Lilly i przytuliła koleżankę. - Zajmiemy się tobą.

- Oczywiście – Sammy zareagowała entuzjastycznie.

Chuck typowo dla siebie, wyczuł w tym seksualny podtekst. Nie mógł więc pozostawić tego bez komentarza.

- Robi się interesująco...- mrugnął.


Flames (New York Splendor tom 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz