Rozdział 36: Falling

652 204 0
                                    

Docierały do niej jakieś głosy, całkiem przyjemne, pełne ciepła i czuła, że chce wybudzić się z tego snu, ale coś jej nie pozwala, przetrzymuje ją, wręcz fizycznie przygniata ją do łóżka. Przez mrok przebijały się promienie światła, a głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Chyba ktoś ją wołał, a może tylko jej się zdawało...Próbowała otworzyć oczy, lecz jej powieki były zbyt ciężkie, niczym z ołowiu. Miała wrażenie jakby jej dusza szarpała się z ciałem, które doznało paraliżu. Aż wreszcie jakaś siła poderwała ją do góry...

- Anthony! - krzyknęła, potrząsając nerwowo głową. Desperacko szukała go wzrokiem, nie bacząc na pielęgniarkę, która podłączała jej kroplówkę. Jej mózg dopiero po chwili zarejestrował, że jest w szpitalu. - Gdzie on jest? Gdzie jest Anthony?

- Spokojnie – kobieta delikatnie położyła jej dłoń na piersi sugerując, by nie wstawała. - Jest pani ranna, a wyniki badań nie są dobre. Powinna pani odpoczywać.

Miała to gdzieś. Chciała wiedzieć jedynie gdzie on jest; czy żyje. Bo żył! Musiał żyć!

- Gdzie jest Anthony Butler? Chcę go zobaczyć! - nalegała.

- Proszę się nie emocjonować. Pani narzeczony ma się dobrze. Leży obok...

Wbiła wzrok w stojące obok puste łóżko.

- Nie ma go!

Była roztrzęsiona i nic nie rozumiała.

- Tu jestem – w sali rozległ się głęboki, męski głos.

Wstała tak szybko, że wyrwała sobie rurkę kroplówki z ręki. Nie czekała aż Tony podejdzie. Rzuciła się na niego i mocno się do niego przytuliła. Nie potrafiła powstrzymać nagromadzonych w środku emocji.

- Żyjesz...- rozpłakała się.

Zmierzyła go z góry na dół. Stała teraz z rękami zwisającymi bezwładnie wzdłuż ciała i oczami pełnymi łez. Rany zostały opatrzone i wyglądał lepiej, ale nadal myślała, jak wiele zła musiał doświadczyć. Spojrzenie go zdradzało.

Wstrzymała oddech i wyciągnęła do niego rękę. Poczuła jego dotyk i palce oplatające się wokół jej dłoni, napełniły ją siłą. Mężczyzna złożył pocałunek w delikatnym wgłębieniu w jej szyi. Początkowo zamierzał jej zrobić wykład za to, jak nieodpowiedzialnie się zachowała. Nie powinna była tego robić, ryzykować swoim życiem, żeby go ocalić. Ale podenerwowanie zniknęło, gdy zaczął jej patrzeć prosto w oczy. W najtrudniejszych chwilach, w największym mroku widział jej twarz, słyszał jej głos i śmiech, i tylko to trzymało go przy życiu.

- Czuwałem przy twoim łóżku przez cały czas – oznajmił.

Barwa jego głosu ją uspokajała. Sama jego intonacja dawała jej poczucie bezpieczeństwa.

- A więc wcale mi się nie wydawało, że widzę anioła. - Objęła go mocno rękami, nie zważając ani na opatrunek na ramieniu, ani na promieniujący aż do barku ból. - Długo byłam nieprzytomna?

- Prawie dobę...Tak się bałem – odparł. - Bałem się, że to koniec...Kiedy wpadł Interpol krzyczałem, żeby najpierw zajęli się tobą...

- Interpol? - Była zdumiona. Pamiętała jedynie, że strzeliła do Valerio Russo. Widziała, jak osuwa się na podłogę...- Co się stało?

Opowiedział jej wszystko. Vittorio ją postrzelił; kula trafiła w ramię. Wtedy on nagle oprzytomniał, jakby walnął go młot. Chwilę potem wpadł Interpol; Alice Davies nie zawiodła. Aresztowano Vittorio, gdy przymierzał się do strzału. Valerio Russo nie przeżył. Jego intencje nie były jasne, ale prawdopodobnie zamierzał przejąć ładunek z narkotykami i pozbyć się wuja; to zakładał jego plan.

- Kiedy mnie uwalniali, myślałem już tylko o tym, czy żyjesz...to był koszmar. Kula trafiła w mięsień ręki, rana nie była poważna, ale obficie broczyła. Napędziłaś mi strachu skarbie.

- To moja wina...Ściągnęłam to na nas...

- To niczyja wina Julio...Ty...- głos mu się łamał. - Jesteś wspaniała. Bo nie zostawiasz bliskich. Nawet jeśli na to nie zasługują...

Tak dobrze ją znał. Ale wciąż się bał. Bał się zapytać, jaką decyzję podjęła...A przecież dała już dowód swojej miłości. Ratując go, niemal zginęła.

- Nie mów tak, Tony...Nigdy tak nie mów. Rozumiesz? To, że były między nami nieporozumienia...Nie przestałam cię kochać. A Chuck...

To mu wystarczyło. Nie potrzebował niczego więcej. Zamknął jej usta delikatnym pocałunkiem.

- Zacznijmy od nowa – odparł. - Możemy przełożyć ślub...

Drzwi się otworzyły i w progu stanął Chuck Butler. Przyleciał do San Diego tak szybko, jak tylko mógł. W pierwszej chwili dostrzegł jedynie Julię, skupił na niej swój wzrok, jakby poza nią nie było nikogo na sali; jakby nie była...w objęciach jego kuzyna. Gdy to do niego dotarło, radość z tego, że dziewczyna żyje szybko zmieniła się w zazdrość. Julia wybrała. Już dawno, a on jak głupek łudził się, że będzie inaczej...Zazdrość rozsadzała go w środku. A może ból? Nie potrafił tego nazwać. Ale tym razem wyjątkowo poczuł też coś, czego postanowił się trzymać...DUMĘ.

- Macie moje błogosławieństwo – obwieścił. - Cieszę się, że jesteście cali...Margaret i reszta rodziny są w drodze – dorzucił, po czym opuścił salę.

Należało wyjść. Lada moment serce wyskoczyłoby mu z piersi. Ludziom nie brakuje tego, czego nie zaznali. Cóż. Każdy zaczynał od nowa. On też. Bo musiał nauczyć się żyć bez Julii Borne.

- Nie będziemy niczego przekładać – stwierdziła Julia.

Jej pewny ton ucieszył Anthony'ego. Uśmiechnął się szeroko i ścisnął jej dłoń. Ogarnął go spokój. Nic już nie miało znaczenia, wielkie pieniądze, porwanie ani tortury, bo Julia trwała u jego boku i miała spędzić z nim resztę życia. Znowu był szczęśliwy.


Flames (New York Splendor tom 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz