Rozdział 2

485 24 0
                                    

Drake 

Zaciągnąłem się mocniej skrętem znajdującym się pomiędzy moimi wargami. Wypuściłem dym prosto w stronę sufitu, który robił się coraz bardziej szary. Na co się uśmiechnąłem. Jak to się mówi, jeśli coś nie należy do mnie to mogę zniszczyć. Zresztą mógłbym zrobić to z całym tym regionem. Zrobiłbym to tylko, żeby dopiec bratu. Prychnąłem na to określenie. Jakie to zabawne przecież mężczyzna jest ode mnie sporo starszy, zresztą rozmawialiśmy raptem kilka razy. 

Podarował mi jedno z największych miast w stanie nad którym sprawuje pieczę, więc teoretycznie powinien to odczuć. W praktyce jednak wszystko wygląda zupełnie inaczej. Być może by się wściekł, ale ktoś kto jest głową mafii nie powinien mieć zbytniego problemu z odbudową. Ciekawe czy wtedy by mnie zabił? 

Dał mi ten region jako zadość uczynienie tego czego dopuścił się jego ojciec. Nasz ojciec. Przynajmniej biologiczny, bo nigdy go nie poznałem. Przespał się z moją matką raz i już nigdy się nie spotkali. Przynajmniej do chwili, gdy nie stanęła u progu jego domu ze mną na rękach. Z jej opowieści wynika, że był wściekły zwłaszcza, kiedy zauważył, iż jego żona wszystko słyszała. Kazał nam się wynosić i zagroził jej, że nas zabije. Jednak moja matka poradziła się bez jego pomocy. Przetrwaliśmy. A teraz pracuje dla Dexa. 

Niewiele osób jednak o tym wie. Nie ma co się dziwić, skoro mamy zupełnie inne nazwiska. Wolałem zachować nazwisko matki. Darkness jakoś bardziej do mnie przemawia. Zresztą idealnie do mnie pasuje. Wszyscy mnie szanują tylko ze względu na moją pozycję i kontakty z Dexem. Myślą, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, a prawda jest zupełnie inna. Szczerze go nienawidzę, ale potrzebowałem pieniędzy i to dużo. Mężczyzna dał mi szybką możliwość ich zarobienia i gdyby nie to, że zawdzięczam właśnie jemu to bardziej bym ją szanował. Zwłaszcza, że lubię tę robotę. 

Kiedy usłyszałem pukania, spojrzałem na drzwi. 

- Wejść. - krzyknąłem i wziąłem kolejnego bucha. Już niedługo będę potrzebował czegoś mocniejszego i to bardzo. 

- Szefie znaleźliśmy go.

Dwóch osiłków wręcz rzuciło chuderlawego mężczyznę na podłogę. Ten kaszlnął i splunął krwią. Muszę przyznać, że nieźle go poturbowali. Przez chwilę przypomniało mi się jak byłem na jego miejscu lata temu. 

Przeprowadziłem się tutaj w poszukiwaniu lepszej pracy. Zamiast tego zacząłem sprzedawać narkotyki. Popełniłem jednak ogromny błąd i starciem towar warty kilkanaście tysięcy, a zarządca Albany nie mógł mi tego darować. Przez miesiąc odczuwałem tego skutki. Zresztą nadal mam ogromną bliznę zrobioną nożem na wysokości brzucha. Próbowałem go zatuszować tatuażem lecz z bliska i tak jest widoczny. Przez resztę życia będzie przypominało mi o mojej porażce. O tym jak byłem na dnie. Teraz jednak jestem na samym szycie. Przynajmniej w tym mieście. 

Dex na początku zapewnił mnie, że nie będzie się w nic wtrącał chyba, że zacznę przeciw niemu spiskować. Czego nie mam zamiaru zrobić. Nie to, żebym nie chciał. Po prostu wątpię czy ktoś chciałby się do tego przyłączyć. Prędzej donieśliby o tym Dexowi, który za obrazę swego majestatu pozbawiłby mnie życia. 

Odgoniłem te myśli miałem w końcu robotę do wykonania. W końcu cały czas muszę wszystkim udowadniać, że jestem odpowiednią osobą na tym stanowisku. Wciąż nie udało mi się zdobyć ich szacunku, ale to tylko kwestia czasu, gdy to osiągnę. 

Odłożyłem narkotyk do popielniczki i wstałem. 

- Naprawdę myślałeś, że możesz mnie oszukać? 

- Oddam co do centa. Błagam daj mi trochę czasu. 

- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty. Zresztą nie jestem od tego, żeby dawać a zabierać. Masz moje pieniądze czy nie? 

- Błagam Drake daruj mi. 

- Dla ciebie panie Drake. 

Z całej siły go kopnąłem, a ten zaczął się kusić krwią. Nie miałem zamiaru dłużej męczyć się z tym śmiecie, więc wyciągnąłem broń i zastrzeliłem go. 

- Zabierzcie go.  

- Oczywiście. 

Zrobili to co kazałem szybko się wycofując. Jak zresztą zwykle. Na początku bawiła mnie taka władza, teraz jest ona męcząca. Wszyscy się mnie obawiają a konkretniej tego co Marsson może im zrobić, gdy sprzeciwiają się wybranemu przez niego zarządcy. Każdy mi przytakuje i bezgranicznie zgadza się na moje rozkazy. Mam wokół samych pochlebców, więc nikt nie powie mi gdy podejmę złą decyzję. Tak jak było kilka tygodni temu. Skąd miałem wiedzieć, że broń najlepiej sprowadzać od Sama. Kupiłem ją od kogoś innego, a jak się później okazało większość miała poważną wadę produkcyjną i kilku ludzi na to ucierpiało. Jak mam zdobyć ich przychylność skoro przeze mnie ucierpieli. 

Jeden stracił oko, więc do końca życia nie będzie mógł widzieć prawidłowo. Kilkunastu zresztą trafiło do szpitalu i musiałem opłacić kilkudziesięciu, żeby milczało. Tak samo z policjantami, którzy zostali wezwani. Najgorsza była jednak niechęć jaką posyłali mi inni. 

Wyciągnąłem kolejnego skręta i już miałem go zapalić gdy ktoś bez pukania wszedł do środka już miałem na niego nawrzeszczeć, gdy zobaczyłem kim była. Wyjąłem go z usta i z uśmiechem się na przywitanie.  

- Cześć piękna. Stęskniłaś się? 

Ta przewróciła oczami i zrobiła krok  w moim kierunku, stanęła jednak i spojrzała pod swoje nogi. 

- Nie miałeś foli, albo osoby, która by to posprzątała? 

Wzruszyłem ramionami i zapaliłem marihuanę. Już którąś z kolei tego dnia. Przymknąłem oczy czując jak wreszcie zaczyna działać. Moje ciało zaczęło się odprężać, a ja poczułem się znacznie lepiej. 

- Nie za dużo. - otworzyłem oczy i spojrzałem na kobietę. Nawet jako blondynka wyglądał zabójczo. Zwłaszcza w bordowej sukience, którą miała spory dekolt. Oblizałem usta gdy wyobraziłem sobie, że wystarczyłoby, aby był odrobinę większy, żebym miał widok na jej piersi. Choć gdyby były większe miałbym również na to szanse, tymczasem było to niemożliwe. A szkoda. 

- Martwisz się piękna. - wypuściłem obłok dymu prosto w jej twarz. 

Kobieta skrzywiła się i z trudem hamowała złość. Była najszczerszą osobą jaką spotkałem, choć może jedną. Pod tym względem bardzo przypominała moją matkę. Oczywiście to jedyne podobieństwo. W końcu mam przed sobą płatną morderczynię, która mogłaby pozbawić mnie życia bez mrugnięcia okiem. 

- Jak dla mnie możesz robić co chcesz, ale nie w czasie pracy. - wyrwała mi skręta, a ja patrzyłem na nią oniemiały. Jeszcze taka bezczelna nie była. - Rządzisz w moim mieście, dlatego nie mam zamiaru tego tolerować. 

- Twoim mieście? 

- W pewnym stopniu wychowałam się w nim. Mieszkam tu spora część życie, stanowczo dłużej niż ty. Dlatego uważam to miasto za moje i takim kontekście padło to określenie. - wstała gwałtownie co również uczyniłem. Patrzyłem prosto w jej wściekłe zielone tęczówki. Dzisiaj były zielone tydzień temu miały kolor błękitu. Ciekawe jaki jest ich prawdziwy kolor? - Przestań zachowywać się jak dziecko i wzywać mnie bez powodu. 

- A co jeśli nie przestanę? - uśmiechnąłem się do niej kpiąco. W końcu oboje wiemy, że nie może mnie nawet spoliczkować, bo straciłaby dłoń. 

Westchnęła i widocznie próbowała się uspokoić. Wzięła kilka wdechów, następnie otworzyła oczy, które przestały błyszczeć ze złości a  szkoda, bo uwielbiam doprowadzać ją do takiego stanu. Mógłbym to robić cały czas. To jedno z moich ulubionych zajęć, zaraz oczywiście po paleniu. 

- Dorośnij. 

Zaraz potem ruszyła w stronę wyjścia i głośno trzasnęła drzwiami. Najwyraźniej nie uspokoiła się całkowicie. 

Usiadłam z powrotem na miejsce i zacząłem zastanawiać się czy w łóżku jest tak samo ostra. Miałem ogromną ochotę się tego dowiedzieć. Miałem już nawet pomysł jak to osiągnąć. 

N.A.R.A

Zabójcza Piękność #5 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz