Rozdział 44

303 18 0
                                    

Drake 

Weszłem do szpitala, jak robiłem to przez te kilka dni. Choć tym razem jestem wcześniej.

Dzisiaj było dużo mniej pracy, albo tak bardzo przyspieszyłem z jej wykonaniem. Miałem zamiar jak najszybciej spotkać się z Maze. Co jest irracjonalne zważywszy na to, że jest już całkowicie zdrowa. Kazałem jednak lekarzowi zbyt szybko jej nie wypisywać. Ten wyglądał na przerażonego, najwyraźniej moja rozmowa z ordynatorem pomogła. Mężczyzna zgodził się na wszystko, pewnie ze strachu o swoją posadę. W końcu każdy wie, jak praca lekarza jest krucha. Wystarczy jeden błąd, jeden gorszy dzień, żeby wszystko stracić. Choć w mojej pracy taki dzień mógłby kosztować mnie życie to wolę stanowczo swój zawód. Zabijanie a ratowanie, jak dla mnie lepsze jest to pierwsze. W końcu ludzie są niewdzięczni. Nie potrafiliby nawet powiedzieć głupiego dziękuję za ratunek. Za to kiedy się ciebie boją to o niego błagają i szanują cię jak nikogo innego. 

Kiedy weszłem do pokoju nie zastałem w nim kobiety. Gdzie ona jest? Jeśli wyszła i nikt mnie o tym nie powiadomił to chyba go zabiję. Wyszłem i rozejrzałem się po korytarzu, nigdzie jej nie było. Nie mogła też być na dworze w końcu pada. Ruszyłem w stronę gabinetu lekarza, który się nią zajmuje. 

Zacisnąłem dłonie w pięści i wkurzony przemierzałem długi korytarz. Dzisiaj było stanowczo za dużo ludzi. Stanowczo wolę jak tłumy są w klubie, a nie w szpitalu. Nie mam zamiaru się niczym zarazić. A wszyscy kaszlą, smarkają i jęczą. Bez przesady to nie umieralnia. To nie te czasy.

Już miałem otworzyć drzwi, gdy ktoś na mnie wpadł. 

- Tu jesteś Maze. 

Ta spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem i wyminęła. Zmarszczyłem czoło na jej dziwne zachowanie. Ruszyłem za nią, a ta przyspieszyła. Stanąłem przed wejściem do łazienki. Kurwa. Przecież nie mogę wejść do damskiej. Nie miałem jednak innego wyjścia. Na szczęście w środku nikogo nie było. Stanąłem przed drzwiami jednej z kabin, a odgłosy z niej dochodzące świadczyły o jednym. 

- Wszystko w porządku. 

- Taak. Wyjdź. 

Jej głos brzmiał słabo zaś to, że od razu po tym zwymiotowała nie mogło być lepiej. 

- Maze. Przestań się wygłupiać i powiedz co się dzieje. - zażądałem  mając już dość jej zachowania. 

Nagle drzwi się otworzyły, zdążyłem się odsunął na bezpieczną odległość, choć niewiele brakowało, żeby mi z nich nie przywaliła. 

Kobieta była blada, oczy miała załzawione, zaś na twarzy miała krople potu. Przyłożyłem dłoń do jej czoła sprawdzając czy nie ma znowu gorączki, jednak ta ją strzepnęła. 

- Nie dotykaj mnie. To wszystko twoja wina. 

Podeszła do umywali i zaczęła obmywać twarz. 

- Moja? To nie ja kazałem ci siedzieć w mokrych ubraniach. 

- To nie ma z tym nic wspólnego. 

Mówiła przez zaciśnięte zęby, posyłając mi wściekłe spojrzenie. Nagle obróciła się w moja stronę i wskazała na mnie palcem wskazującym. 

- Masz szczęście, bo nie mogę cię zabić. - prychnąłem. Szybko się zorientowała. 

- Naprawdę? Doszłaś do tego kiedy dowiedziałaś się że Dante jest moim bratem czy… 

- Nie mogę zabić ojca mojego dziecka! - cały się spiąłem. Ona nie mówi poważnie. Przecież była n tabletach. Zresztą dawno tego nie robiliśmy. - Przestań tak stać i przydaj się na coś. Zawieź mnie do ginekologa, muszę go zamordować. 

Zabójcza Piękność #5 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz