Rozdział 39

263 17 0
                                    

Maze 

Wbiegłam do szpitala i zaczęłam się rozglądać, kiedy zobaczyła recepcję od razu ruszyłam w jej stronę. 

- Przepraszam. Moja mama tutaj trafiła. Monic Cornets. 

Serce biło mi w szaleńczym tempie. 

- Kolejka. - obróciłam się w stronę mężczyzny stojącego za mną. Kiedy zobaczył mój wzrok przełknął nerwowo ślinę i już więcej się nie odezwał. Miałam zamiar powiedzieć, jak bardzo w dupie to mam, ale usłyszałam głos kobiety. 

- Sala zabiegowa numer 56.

Cała się śpięłam. Czyli sprawa musi być poważna. Cholera mogłam jechać szybciej.

Podziękowałam cicho i ruszyłam korytarzem. Rozglądam się nerwowo i w końcu ją znalazłam. Wiedząc, że nie mogę tam wejść usiadłam na krześle. 

Jak mogło do tego dojść?

Muszę się dowiedzieć tylko jak, skoro lekarz, który coś by wiedziała pewnie właśnie teraz ratuje jej życie. Zawsze mogę cofnąć się do recepcji, ale byłoby to strata czasu. W końcu czy ta informacja cokolwiek by zmieniła. Oczywiście, że nie. Monic nadal walczyłaby o życie, a ja…. No właśnie chyba pierwszy raz w życiu wykorzyty sumienia tak bardzo mnie męczą. Przed oczami mam każdą naszą kłótnie. Zazwyczaj były powodowane przeze mnie, a zwłaszcza te ostatnie. Dlaczego nie zadzwoniłam do niej od razu, gdy dowiedziałam się prawdy? 

Naprawdę chciałem to zrobić. Przeprosić i błagać o wybaczenie. Miałam jedno wrażenie, że było na to za późno. Jak mogłabym wybaczyć mi coś co trwa od tylu lat. Traktowałam Monic gorzej od innych ludzi. Zabijałam a nawet torturowałam, ale nigdy nikogo tak bardzo nie zraniłam, jak własną matkę. Widząc jak stara się wszystko naprawić zignorowałam ją. A nawet więcej widząc ból, jaki czuje po każdym moim kolejnym słowie, dalej w to brnęłam. Naiwnie wierząc, że na to zasługuje. Powinnam była odgryźć sobie język, żeby nic więcej nie mówić. 

Zawsze wybierałam stronę ojca. Broniłam go niczym lwica, a na to nie zasługiwał. Matka tak bardzo próbowała zmienić moje podejście. Na darmo. Czasu jednak nie mogę cofnąć. Dlatego musi z tego wyjść, żebym mogła ją przeprosić. 

Jedno tak krótkie słowo, a mógłby tyle zmienić. 

Wbiłam paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Z całych sił starałam się być silna, nie mogłam się rozpłakać. Muszę wierzyć, że z tego wyjdzie. Przecież Matheo też był w ciężkim stanie, a z tego wyszedł. 

No właśnie będę musiała go o wszystkim poinformować. Nie mogę zrobić tego telefonicznie, bo mają kategoryczny zakaz ich używania. Zostało mi jedynie pojechanie tam i powiedzenie mu o wszystkim. Najpierw lekarz musi przejść przez te cholerne drzwi i oznajmić rzeczowym tonem, że wszystko przebiegło pomyślnie. 

Kiedy usłyszałam kroki spojrzałam, obróciłam się w tamtym kierunku. Na korytarz w biegł obcy mi mężczyzna. Miał na sobie garnitur i wyglądał na przerażonego. Wyglądał jakby był po czterdziestce. Gdy mnie zobaczył, jego mina pokazała zmieszanie. Poczekałam, aż pierwszy się odezwie. Nie mam zamiaru robić pierwszego kroku. Zwłaszcza, że domyślam się kim jest. Odchrząknął i wyciągnął w moja stronę dłoń. 

- Albert Appworth. Jestem… znajomym twojej mamy. 

- Skąd wiesz kim jestem? - zapytałam podejrzliwie. Ten zabrał rękę. 

- Jesteś do niej bardzo podobna. 

Byłam zaskoczona tą informacją. Nikt nigdy mi tego nie powiedział. Byłyśmy w końcu zupełnie inne. Różniłyśmy się wieloma aspektami. Najważniejszym było to, że ona była dobra a ja wręcz przeciwnie. Choć być może z wyglądu faktycznie miałyśmy coś podobnego. Kolor włosów. Przynajmniej teraz, bo dzień wcześniej byłam ruda. 

- Wiesz co się stało? 

Ten przytaknął. 

- Akurat rozmawialiśmy, gdy to się stało. Mieliśmy się spotkać na przyjęciu. Uznaliśmy, że pojedziemy osobno, bo miałem jeszcze coś do załatwienia. - uważnie go obserwowałam. Ewidentnie czuł się winny, ale nie mam zamiaru go pocieszać. Chcę jedynie poznać prawdę. - Nagle powiedziała, że chyba ma zawał. Była pielęgniarką, więc jestem pewny, że prawidłowo się zdiagnozował. Zwłaszcza, że była jedną z najlepszych. 

- Pracuje pan z nią? 

Mężczyzna się uśmiechnął. Nie wiem dlaczego nagle okazałam  mu szacunek zwracając się do niego pan. Być może to z powodu tego, jak o niej mówił. Musi mu na niej zależeć. 

- Tak. Jestem ordynatorem w szpitalu. Niestety nie tym. Tak już dawno wszedł bym do środka i ratował kobietę mojego życia. - chyba dotarło do niego co powiedział, bo odchrząknął i wrócił do tego co stało się potem. - Zjechała na pobocze i się rozłączyła. Najwyraźniej jakimś cudem zdążyła wezwać karetkę. 

Przytaknęłam i już więcej się do siebie nie odzywaliśmy. Oboje byliśmy pogrążeni we własnych myślach. Cieszyłam się jednak, że pomimo wszytko mama znalazła osobę, która ją kocha. Zasłużyła na to po tych wszystkich trudnych latach. 

Wstaliśmy w tym samym czasie, gdy lekarz w końcu opuścił salę. 

- Państwo są rodziną? 

- Jestem córka. 

- Przykro mi, ale nie daliśmy rady uratować pani Cornets. Zawał był zbyt rozległy. 

Czułam jak brakuje mi oddechu. To nie możliwe. Przecież nie zdążyłam ją przeprosić.

Lekarz odszedł zostawiając nas samych. Musiałam stąd uciec. Ściany po raz kolejny niebezpiecznie zbliżały się w moim kierunku. Najpierw jedynka muszę się czegoś dowiedzieć. 

- Czy była z tobą szczęśliwa? - starszy mężczyzn spojrzał na mnie zaskoczony. Dopiero kiedy powtórzyłam pytanie był w stanie na nie odpowiedzieć. Przytaknął a mi tyle wystarczyło. - Dziękuję. 

Zaczęłam iść w stronę wyjścia. Kiedy usłyszałam jego płacz przyspieszyłam. Wybiegłam na zewnątrz i dopiero, gdy znalazłam się w samochodzie dałam upust emocjom. Krzyczałam, uderzając w kierownice. Dlaczego? To jedyne co była w stanie mówić. Łzy spływały mi po twarzy, do tego stopnia, że nie byłam w stanie niczego zobaczyć. Nie wiem jak długo to trwało, ale kiedy leżałam wykończona na kierownicy intensywnie zaczęłam zastanawiać się jak powiedzieć o tym Matheo. 

Myślałam o tym przez całą drogę, ale w głowie miałam kompletną pustkę. Pracownicy nie chcieli wpuścić mnie do środka na spotkanie z bratem. Dopiero gdy wyjaśniłam im okoliczności w jakich się tu znalazłam zgodzili się. 

Pierwszy raz czekanie mnie nie nudziło, wręcz przeciwnie chciałam jak najdłużej odwlec to spotkanie. Było ono jedynka nieuniknione. 

- Co było tak ważne, że mnie budzisz? 

Chłopak prychnął, kiedy jednak zobaczył jak wyglądam wyprostował się na krześle i uważnie mi się przyglądał. Usiadłam spokojnie na przeciwko i patrzyłam wszędzie tylko nie na niego. 

- Maisie? Coś się stało? Wyglądasz… 

Nie dałam mu dokończyć. Chwyciła za jego dłonie i szepnęłam patrząc prosto w jego wystraszona oczy. 

- Mama...nie żyje. 

Odsunął się ode mnie jak oparzony. Zaczął w kółko powtarzać nie, a ja jedynie mogłam się mu przyglądać. Dopiero po chwili wstałam i chciałam go przytulić, ale mnie odepchnął. 

- Nie dotykaj mnie! 

Upadł n podłogę, a w tedy do pokoju weszło dwóch mężczyzn, którzy dali roztrezsiąnemu chłopakowi zastrzyk uspokokajajcy. Patrzyłam jak jest wynoszony i otrząsnęłam się dopiero, gdy ktoś dotknął mojego ramienia. 

- Wszystko w porządku? 

Nic nie odpowiadałam po prostu stamtąd wyszłam. 

Jechałam do mojej samotni, ale nie tylko łzy utrudniały mi drogę. Deszcz zaczął padać tak gwałtownie, że ledwo co widziałam. 

N.A.R.A

Zabójcza Piękność #5 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz