Rozdział 29

267 16 0
                                    

Maze 

Czułam jak zaczynają pocić mi się ręce, a przecież byłam tu już setki razy. Przez te wszystkie lata odwiedzałam go dosyć regularnie. Teraz jednak czuje niepokój, a przecież nadal jest moim ojcem. Muszę jedynie w prost zapytać się go czy płotka o tym, że zabił dziecko jest prawdziwa. Jestem pewna, że zaprzeczy przecież zabijał jedynie tych złych. Przynajmniej zawsze tak twierdził. Nie mógł mnie przecież okłamać. Nie mnie. Osobę, która znała jego sekret już od dawna. Wszystkich innych mógł zwodzi, ale nie mnie. Przecież jesteśmy tacy sami. 

- Musi pani jeszcze trochę poczekać. 

Przytaknęłam strażnikowi, jakbym miała jakieś inne wyjście. Muszę zacząć myśleć o czymś innym, bo się jedynie niepotrzebie nakręcam. 

Na szczęście Matheo wrócił następnego dnia. Z samego rana znalazłam go na wycieraczce. Był pijany, ale żywy. A to było dla mnie najistotniejsze. Choć od tamtego dnia minęło sporo czasu, jeśli tak można określić trzy dni, to nadal nie wyznał kto mu kazał podpalić klub Jeffreya. Zaczynam dochodźcie do wniosku, że sam wpadł na ten głupi pomysł. Pomimo, że mieszkamy w jednym domu to sukcesywnie mnie unika. Znika na całe dnie i wracając późnym wieczorem. A ja nie mam siły się z nim kłócić. Mimo wszystko jest dorosły. Poza tym obiecał, że już nie zrobi nic podobnego. Muszę mu wierzyć, bo co innego mi zostało. 

Na wspomnienie tamtego dnia przypomniał mi się Drake, z którym pomimo, że spotkałam się w ciągu tego czasu to poza szybkim seksem niewiele rozmawialiśmy. To od Bruca dowiedziałam się, jak przebiegło odzyskanie towaru. Nie zginął nawet gram. Nawet jemu nie powiedziałam co się wydarzyło po ich wyjeździe. Milczałam jak grób. Nawet nie wiem czemu, chociaż mam wrażenie, że tak będzie lepiej. Zwłaszcza, że kiedy na spokojnie wszystko przemyślałam zrozumiałam jedną rzecz. Gdyby mnie wtedy tam nie było to uszkodzili by windę, a tylko jedna osoba ją używa. Jestem pewna, że gdyby Drake wtedy wszedł to by zginął. Tylko czemu na samą myśl boli mnie serce. 

Przecież to bezsensu. Między nami nigdy nic nie będzie. Oboje jesteśmy dysfunkcyjni. Prędzej byśmy się pozabijali niż wytrzymali ze sobą dłużej niż jedynie kilka godzin. Można pomyśleć, że Valeria ze swoim chłopakiem tworzą dziwną parę. W końcu co drugi dzień się ze sobą biją. Jednak Valeria taka już jest, a z tego co słyszałam to zdarza im się co coraz rzadziej. Również bardziej stanowi to grę wstępną niż faktyczną kłótnie. Zresztą nie raz kiedy o nim mówiła jej niebieskie oczy wyrażały miłość. Zresztą nie tylko ona tak miała. Coraz więcej moich przyjaciółek się zakochuje, a ja nie wiem co o tym myśleć. 

Z jednej strony cieszę się ich szczęściem. Boję się jednak, że mogą się na niej rozczarować. Moi rodzice też się kochali, a matka porzuciła ojca, gdy jej najbardziej potrzebował.

 Z drugiej strony czy można ją za to winić. Poznała jego najbardziej skrywany sekret. Jego wewnętrznego potwora. Choć zdawałam sobie z tego doskonale sprawę nie przeszkadzało mi to ją obrażać lub oceniać. Musiałam jednak wybrać stronę, więc wybrałam do której mi najbliżej. Już chyba wtedy wiedziałam, że mam w sobie takiego samego potwora jak on. 

- Może pani wejść. 

Pokiwałam głową i ruszyłam do pokoju. W środku już czekał na mnie ojciec, który uśmiechnął się do mnie szeroko. Usiadłam naprzeciwko mężczyzny kładąc dłonie na stoliku. Ten od razu za nie chwycił. 

- Cześć skarbie. Dawno cię nie było. Już bałem się, że o mnie zapomniałaś. 

- Miałam dużo pracy. - przełknęłam ślinę i spojrzałam na osobę, która przez większość mojego życia była nieobecna. W końcu mógł jedynie z moim opowieści dowiedzieć się co u mnie. Jego włosy były całe pokryte siwizną. Na twarzy miał delikatny zarost. Jego twarz była pokryta zmarszczkami. Najwięcej ich miał na czole. Oczy straciły dawny blask. Były brązowe, ale jakieś inne. Bardziej matowe, jak za mgłą. Dłonie jak zwykle były szorstkie, ale do tego już zdążyłam się przyzwyczaić. Jedynym plusem tego, że jest jednym z najniebezpieczniejszych więźniowi jest ograniczony kontakt z innymi osadzonymi. Zresztą ma wśród nich respekt. Ale na tym polega życie w więźniu. Przetrwają tylko najsilniejsi. 

- Co cię martwi? 

Spojrzałam na niego z westchnieniem. Wyglądał na zmartwionego. On siedział w zamknięciu od tylu lat, a i tak się o mnie martwi. Ja jestem wolna. Przez chwilę zwątpiłam, żeby zadać mu nurtujące od kilku tygodni pytanie. Jednak wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię nie będę w stanie przestać o tym myśleć. Najwyżej zaprzeczy, bo przecież jest to tylko plotka. 

- Tato. Ja.. - przełknęłam ślinę i spojrzałam w jego zmartwione oczy. Pochyliłam się w jego stronę, a ten zrobił to samo. - Po prostu słyszałam coś co mnie zastanawia. 

- Co takiego Maisi. Nie musisz się obawiać. W końcu jestem zakuty. 

Potrząsnął metalem, a mi mimowolnie przypomniało się jak Drake założył mi identyczne. Pokręciłam głową to nie był odpowiedni moment na takie myśli. 

- Zabiłeś kiedyś dziecko?

Między nami zapadła cisza. Patrzyłam na niego wyczekującą, a ten jedynie się odsunął. Puścił moje dłonie, a ja nie mogłam znieść jego milczenia. 

- Tato?

Kiedy ponownie na mnie spojrzał pustka w jego oczach się pogłębiłam. 

Nie musiał odpowiadać na moje pytanie, bo ja już wiedziałam. 

- Dlaczego? - jedynie byłam w stanie wyszeptać. 

Ten wzruszył ramionami, jakby nie miało to znaczenia. Dla mnie miało ogromne. Tylko czy jakiekolwiek jego słowa mogłyby to wyjaśnić.

Zabił dziecko.

A przecież one są niewinne. Rodzą się nieskazitelne i dobre. Oczywiście biblia mówi o grzechu pierworodnym, ale mi chodzi o coś innego. Dziecko jest bezbronne i nie jest w stanie się obronić. W porównaniu do dorosłego mężczyzny lub kobiety naiwnie wierzy, że wszyscy są dobrzy. 

Nie byłam w stanie na niego patrzeć. Wstałam gwałtownie czując jakby cały mój świat legł w gruzach. Osoba, która była dla mnie bohaterem, który wymierzał karę jedynie tym złym załamał się w posadzkach.

Cała się trzęsąc szłam w stronę wyjścia. 

- Wszystko w porządku? 

Zignorowałam pytanie strażnika i uparcie szłam do przodu. Dopiero, gdy znalazłam się na zewnątrz. Zaczęłam łapać gwałtownie powietrze. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i bym się tam udusiła. 

Wsiadłam do samochodu i nie byłam w stanie ruszyć. Przez tyle lat ignorowałam wyrzuty sumienia. Wręcz byłam pewna, że ich nie posiadam, a teraz one uderzyły mnie ze zdwojoną siłą. Gdybym nie siedziała to pewnie bym upadła. Przez tyle lat traktowałam źle mamę, a ona na to nie zasłużyła. Od początku miała rację. Ojciec jest potworem. Ale ja też nim jestem. Co z tego, że zabijałam ludzi, którzy na to zasłużyli. Mam krew na rękach. Co jeśli kiedyś przestanie mi to wystarczać i skrzywdzę kogoś kto na to nie zasłuży. Tak jak robiłam to Monic. 

Nie dziwię się, że Matheo zaczął się mną brzydzić. W tym momencie, ja również czuje się do siebie jedynie to uczucie. 

Nie mogę pojechać do Albany, ale zostanie tutaj też nie wchodzi w grę. Muszę się gdzieś zaszyć, ale domek w lesie również nie jest dobrym pomysłem. Potrzebuję rozmowy. Nie mogę jednak zadzwonić do dziewczyn. Nie zamierzam obarczać ich moimi problemami. Już wiem. 

Ruszyłam w drogę do miejsca, gdzie mieszka osoba, która powinna być w stanie mi pomóc. 

Po godzinie zatrzymałam się przed mało znanym barem. Zresztą na pierwszy rzut oka niewiele się w tej kwestii zmieniło. Choć co ja mogę wiedzieć, jestem tu pierwszy raz. Wiem tyle ile opowiadał mi Zick. A ostatni raz miałam z nim kontakt kilka lat temu. To w tedy przekazał mi pałeczkę. Nawet teraz pamiętam tamtą chwilę. 

- Witamy w gronie zabójców. Teraz mogę przejść na emeryturę. 

Co w głosi czterdziestoletniego mężczyzny brzmi śmiesznie.

Weszłam do środka i musiałam przyznać, że faktycznie było tu niewielu ludzi. Podeszłam do barku i zapytałam mężczyznę. 

- Zastałam Zicka. 

Ten nie zdążył się odezwać, gdy usłyszałam dobrze znany mi głos. 

- Maze co cię do mnie sprowadza. 

Obróciłam się w jego kierunku. Widząc jego uśmiech, poczułam gromadzące się powiekami łzy. 

N.A.R.A

Zabójcza Piękność #5 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz