Ale to było szybkie. Wiem, że wampiry szybko biegają, ale teraz gdy poczułam to na swojej skórze, dosłownie wbiło mnie w ciało chłopaka. Zaśmiał mi się nad uchem. Nie minęło kilka minut gdy prędkość zaczęła się zmniejszać. Drobinki wody unoszące w leśnym powietrzu cały czas uderzały mnie w twarz. Nie otwierałam oczu dopóki nie poruszaliśmy się ludzkim tempem, nie chciałam zwrócić śniadania.
Promienie słoneczne przebijające się przez wysokie korony drzew, nadawały przyjemny ciepły klimat. Po soczyście zielonych liściach spływały resztki porannej rosy. Drobne owady chowały się w ciemnych zakamarkach przed ludzkim wzrokiem. Maleńkie świecące punkciki dryfowały nad mijanym przez nas potokiem. Jesteśmy dosyć daleko od domu, nie było mnie tu jeszcze. Przy okazji rozejrzę się po okolicy. Połączę przyjemne z pożytecznym.
Drzewa zaczęły się trochę przerzedzać, a do uszu dobiegł mnie szum. Woda? Gdy przekroczyliśmy granicę lasu znaleźliśmy się na klifie porośniętym wysoką trawą i dzikimi kwiatami. Z każdej strony otaczał go las, poza skalistym krańcem wiszącym nad oceanem. Słońce przyjemnie prażyło unosząc się nad połyskującym horyzontem.
Ślicznie tutaj.
Wciąż znajdowałam się w ramionach Jaspera, ale nie przeszkadzało mi to, jemu chyba też. Uścisk jego dłoni nie zelżał ani na sekundę. Trzymał mnie pewnie i zdecydowanie. I co najważniejsze, nie zabił nas.
Na kawałku łąki rozłożona była granatowa karimata na której leżał złożony koc. Miejsce to ukryte było w połowie za ogromnym głazem pokrytym mchem.
- Po co ten koc?
- Dla ciebie. Nie chciałbym żebyś zmarzła.
- Mówiłeś, że Alice zapowiadała dobrą pogodę.
- Tak, ale wciąż jest luty, a ja w dotyku jestem niczym lód.
- Nie przeszkadza mi to.
- Mnie tym bardziej. - wznowił marsz. Zatrzymał się dopiero obok karimaty na której mnie delikatnie posadził. Samemu zajął miejsce po zacienionej stronie.
Wokół nas zapanowała chwilowa cisza. Słońce przyjemnie ogrzewało moją twarz i szyję. Jasper ma racje, wciąż jest zima, ziemia jest zmarznięta i jedynym źródłem ciepła jest właśnie słońce.
Rozłożyłam ciemno szary koc i zarzuciłam go na ramiona. Złote oczy chłopaka uważnie obserwowały moje ruchy. Co najdziwniejsze, zauważyłam że jest wpatrzony w moje dłonie. Jakby nie widział mnie tylko dłonie. Przejechałam nimi po całej długości nóg, od kostek aż do ud. Jego oczy samoistnie podążyły ich śladem.
- Jasper? - pomachałam przed jego twarzą. Dopiero po sekundzie wyostrzył wzrok i skierował go na mnie. - Wszystko w porządku?
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Masz coś do moich rąk? Zapatrzyłeś się na nie.
- Podobają mi się. Wręcz je uwielbiam.
- A mi się nie podobają.
- Dlaczego?
- Mam krzywe palce. Widzisz? - przyłożyłam do siebie palce wskazujące. Lekkim łukiem odchylały się od siebie. Zaśmiałam się cicho. - Jak byłam mała to wtykałam je nie tam gdzie trzeba.
Mimo posiadania magii i możliwości zmiany wszystkiego w swoim życiu, tak swojego ciała nie chce, a raczej nie mogę zmienić. Cały szkielet przez wpływ magii stanowi swoistego rodzaju zbroje dla delikatnych organów. Każda z kości jest utwardzona, otoczona bardzo mocną osłoną. Wewnątrz ciała wiedźm przepływa cala masa nitek i połączeń przez które przepływa czysta czarna magia. Dzięki pstryknięciu palców mogę zmienić kształt swojego ciała, powiększyć piersi, wydłużyć nogi czy w moim przypadku naprawić małe kompleksy które posiadam. Ale wiem że gdybym miała to zrobić to upodobniłabym się do wampira, istoty idealnej która nie wpasowuję się do świata ludzi. A po drugie działania zmieniające mój szkielet stanowią poważne zagrożenie dla żyłek magii, mogą je przerwać i w najgorszym wypadku pozbawić mnie znacznych zdolności, lub nawet doprowadzić do kalectwa.
CZYTASZ
Krew Wróżki ~ Jasper Hale ~
FanfictionNigdy wcześniej nie zastanawiałam się jak chciałabym umrzeć, ale oddanie życia za kogoś kogo się kocha brzmi dobrze. Pff bujdy na kółkach. Wszyscy których kocham już nie żyją albo są nieśmiertelni. Oczy bestii stojącej przede mną błyszczą a usta są...