Rozdział 47: Kłopoty chodzą parami

423 45 9
                                    

Jeszcze nigdy wcześniej Stoick nie był tak rozdarty. W ciągu całego swojego panowania wielokrotnie musiał podejmować trudne decyzje. Z pierwszą zetknął się już w wieku dwudziestu czterech lat, kiedy jeszcze nawet nie był wodzem. Miał wówczas wybór. Albo posłucha ojca i straci na zawsze swoją ukochaną, albo zyska ukochaną, ale zostanie wydziedziczony. Ewentualnie będzie uznany za zdrajcę. Wybrał Valkę, choć sprawy potoczyły się na tyle szczęśliwie (albo i nie), że przywódcą na Berk również został.

Jednak w porównaniu z tym, co działo się teraz, tamten dylemat wydawał mu się niezwykle błahy. Gdy miał te dwadzieścia cztery lata, uważał, że to decyzja jego życia. Że od niej zależy cała jego przyszłość. Poniekąd tak było. Ale teraz podjąłby ją bez mrugnięcia okiem, nawet bez zastanowienia.

Bo to był płotek w porównaniu z murem.

Tylko jak przeskoczyć mur?

Miał do wyboru życie syna, albo życie swoich wojowników. Był wodzem, troszczenie się o Wandali było jego obowiązkiem. Nawet nie tyle obowiązkiem! Uwielbiał to robić. Naprawdę mu na nich zależało. To było jego plemię, tu należał, wśród tych ludzi się urodził i wychował. Razem z nimi śmiał się i płakał, razem z nimi walczył. W pewnym momencie tylko myśl o tym, że nie może zostawić ich samych, podtrzymywała go przy życiu. To byli jego przyjaciele. Nienawidził zawodzić przyjaciół, narażać ich, a już tym bardziej skazywać na pewną śmierć.

A tym była wojna z Viggo. Pewną śmiercią.

Teraz żałował, że tak bardzo zależało mu na tym sojuszu. Chciał bezpieczeństwa Berk, więc dogadanie się z najsilniejszym tutejszym plemieniem wydawało mu się wtedy świetną decyzją. Miała ona zapewnić jego ludziom spokojną przyszłość. Świetnie prosperujący handel najprzedniejszymi towarami z wszystkich krańców Archipelagu. Brak smoków, już i tak nie atakujących tutejszych okolic, choć przezorności nigdy zbyt wiele. Oraz przede wszystkim brak wrogich klanów, które – choć mogłyby się połasić na tę wyspę – za bardzo by się bały starcia z Łowcami Smoków. Gdyby tylko spróbowały podjąć atak, natychmiast napotkałyby na swojej drodze dziesiątki okrętów i setki wojowników.

To było dla niego korzystne, dopóki mieli wspólny cel. Ale gdy teraz znalazł się po drugiej stronie barykady, nagle zaczął tego żałować. Teraz to on napotka na swojej drodze dziesiątki okrętów i setki wojowników.

A zapłacą za to jego ludzie.

Chyba, że pozwoli zabić swojego syna. Zrobić coś, do czego wcześniej sam tak bardzo nawoływał.

Jakiż był ślepy!

Owszem, istniał niewielki cień szansy, że Czkawka sam się jakoś wydostanie i ucieknie. Był w końcu sprytny. To nawet Stoick pamiętał. Jeśli ktoś wiedział, jak się wykaraskać z takiej sytuacji, to tylko młody Haddock. Ale nie chciał liczyć tylko na umiejętności syna. One mogły zawieść. A sam Czkawka nie miał szans z kratą o grubości pięści i czterdziestką wojowników, którzy go pilnują. Poza tym nie przepłynie tak daleko do lądu. Viggo wszystko przemyślał.

Więc Stoick musiał pomóc mu się wydostać.

Tu pojawiał się kolejny problem. Nie mógł zrobić tego sam. Na swoich współplemieńców też nie miał za bardzo co liczyć. Niestety nie tym razem. Bo skąd pomysł, że setki Wandali, których tak wytrwale nawoływał do nienawiści wobec Jeźdźca, nagle staną po stronie tego Postrachu i będą ryzykować życiem, żeby go ratować?

To nawet brzmiało idiotycznie.

A nawet gdyby jakimś cudem udało mu się ich przekonać, wciąż pozostawały te dziesiątki okrętów i setki wojowników. Może pod względem waleczności Wandale ich prześcigali, ale to Viggo był mistrzem strategii.

Dziki Jeździec || HTTYDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz