Weszła na Arenę. Jak się okazało, trochę przedwcześnie, bo wewnątrz budynku wciąż trenowała grupa Sączysmarka. Choć zdaniem Astrid, ciężko to było nazwać treningiem. Niezorganizowana grupa dzieciaków biegała dookoła i goniła siebie nawzajem, wymachując drewnianymi mieczami. Jedynie dwoje z nich dzierżyło prawdziwe siekiery i próbowało zniszczyć to, co zostało z beczek po wczorajszej, szaleńczej i znacznie bardziej niszczycielskiej akcji Tępaka.
Z braku lepszego zajęcia, postanowiła bliżej się przyjrzeć tej katastrofie. Stanęła obok trenera i pokiwała głową z dezaprobatą.
- Niech zgadnę, przyszłaś popatrzeć jak świetnie sobie radzę.
- Raczej jak robisz z siebie pośmiewisko, ale skoro wolisz tak to ująć, nie ma sprawy. Doskonale sobie radzisz, w ogóle nad nimi nie panując i nie poprawiając ich postawy, gdy walą bronią na oślep.
- Jak ja uwielbiam twoją bezpośredniość.
- To był sarkazm? – spytała, choć znała odpowiedź.
- Skądże – machnął ręką i skierował się w stronę swoich Kadetów. – Pilaster, wyżej nogi! A ty Paluch, patrz gdzie lecisz, bo przed tobą stoi ściana. Z kamienia, wyobraź sobie! – wziął głęboki wdech i najwyraźniej zakończył karcenie na ten moment. – Po prostu gdybym miał wybierać ciebie przemiłą, a ciebie wredną, wybrałbym to drugie.
- Czyli uważasz, że jestem wredna.
- Skądże.
- To też nie był sarkazm?
- Pudło. Tym razem był.
- W takim razie kochany Sączysmarku – zaczęła przymilnym tonem – nie mogę się nadziwić, jak wspaniale sobie radzisz. Doprawdy, sztuka twego nauczania z pewnością przewyższa moją. Natomiast Pyskacz może ci jedynie całować stopy, bo wspaniałości twoich uczniów sam nigdy nie dorówna!
Czarnowłosy spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami i miną, jakby zaraz miał się rwać do ucieczki, bo właśnie zaczęła go gonić staruszka, żądająca dostarczenia dziesięciu kilogramów dorszy na pochówek swojego lewego buta, zanim wzejdzie potrójna pełnia.
- Okej, ty nawet jak starasz się być miła, to w rzeczywistości jesteś wredna – urwał szybko i znów odwrócił się w stronę Kadetów. – Pagrus, dobrze. Plamiak, podczas biegu miecz się trzyma, a nie ciągnie po ziemi jak rybę z przedwczorajszej kolacji! A ty Ferwor, co ty wyprawiasz? Siekierą się wali bez wyczucia! Walisz, walisz, walisz, aż rozwalisz! Nie zastanawiasz się nad niczym, jasne? Wrzeszcz ile wlezie, bij ile wlezie i za pięć minut tej beczki ma tu nie być! – wziął kilka głębokich wdechów, po czym powrócił do rozmowy z Astrid. – Swoją drogą, to było trochę fuj.
- Fakt, było.
- Nie żebym twierdził, że znam cię najlepiej na świecie, ale trochę to takie do ciebie niepodobne.
- Fakt, niepodobne – przytaknęła. – Ale żałuj, że nie widziałeś swojej miny.
- Była głupia?
- Bardzo.
Jorgenson wzniósł ramiona do nieba.
- Jak mówiłem. Wredna. I za to cię lubię – oznajmił. A następnie chyba po raz setny odwrócił się w kierunku swoich uczniów – Piryt, Przywarek, miecze wyżej! Z życiem, z życiem! Jak będziecie takie trupy na prawdziwej bitwie, to wierzcie mi, nie pociągniecie długo! Ferwor, czemu deski po beczce jeszcze nie są w kawałkach? No i co z tego, że obręcz metalowa, masz ją rozłupać! Pagrus, pokaż mu! A nie, ty sam jeszcze nie skończyłeś. To do roboty, na co czekasz?! Mają zostać same drzazgi i tyle! Pilaster, co ty tam wyprawiasz? Złaź mi stamtąd, ale już! I nie obchodzi mnie, że Paluch prawie cię złapał, trening odbywa się wewnątrz Areny na dole, a nie wewnątrz Areny, na łańcuchowym sklepieniu! I ani mi się waż zwisać stamtąd na stopach, bo zaraz sam do ciebie przylezę i cię zwalę! A ty Plamiak, nie ślęcz tam jak ostatni matoł, tylko daj Paluchowi popalić i pokaż mu, jak wygląda prawdziwa walka na miecze!
CZYTASZ
Dziki Jeździec || HTTYD
FanficUsiądźcie wygodnie i posłuchajcie. Oto druga część opowieści o chłopcu, który poszedł własną drogą. Druga część historii, która z czasem stała się legendą. Legendą, która nadal żyje, choć pozornie została zapomniana. Wydarzyła się ona wiele lat póź...