Rozdział 20: Sprawa dla złodzieja

494 46 19
                                    

Weszła na Arenę. Jak się okazało, trochę przedwcześnie, bo wewnątrz budynku wciąż trenowała grupa Sączysmarka. Choć zdaniem Astrid, ciężko to było nazwać treningiem. Niezorganizowana grupa dzieciaków biegała dookoła i goniła siebie nawzajem, wymachując drewnianymi mieczami. Jedynie dwoje z nich dzierżyło prawdziwe siekiery i próbowało zniszczyć to, co zostało z beczek po wczorajszej, szaleńczej i znacznie bardziej niszczycielskiej akcji Tępaka.

Z braku lepszego zajęcia, postanowiła bliżej się przyjrzeć tej katastrofie. Stanęła obok trenera i pokiwała głową z dezaprobatą.

- Niech zgadnę, przyszłaś popatrzeć jak świetnie sobie radzę.

- Raczej jak robisz z siebie pośmiewisko, ale skoro wolisz tak to ująć, nie ma sprawy. Doskonale sobie radzisz, w ogóle nad nimi nie panując i nie poprawiając ich postawy, gdy walą bronią na oślep.

- Jak ja uwielbiam twoją bezpośredniość.

- To był sarkazm? – spytała, choć znała odpowiedź.

- Skądże – machnął ręką i skierował się w stronę swoich Kadetów. – Pilaster, wyżej nogi! A ty Paluch, patrz gdzie lecisz, bo przed tobą stoi ściana. Z kamienia, wyobraź sobie! – wziął głęboki wdech i najwyraźniej zakończył karcenie na ten moment. – Po prostu gdybym miał wybierać ciebie przemiłą, a ciebie wredną, wybrałbym to drugie.

- Czyli uważasz, że jestem wredna.

- Skądże.

- To też nie był sarkazm?

- Pudło. Tym razem był.

- W takim razie kochany Sączysmarku – zaczęła przymilnym tonem – nie mogę się nadziwić, jak wspaniale sobie radzisz. Doprawdy, sztuka twego nauczania z pewnością przewyższa moją. Natomiast Pyskacz może ci jedynie całować stopy, bo wspaniałości twoich uczniów sam nigdy nie dorówna!

Czarnowłosy spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami i miną, jakby zaraz miał się rwać do ucieczki, bo właśnie zaczęła go gonić staruszka, żądająca dostarczenia dziesięciu kilogramów dorszy na pochówek swojego lewego buta, zanim wzejdzie potrójna pełnia.

- Okej, ty nawet jak starasz się być miła, to w rzeczywistości jesteś wredna – urwał szybko i znów odwrócił się w stronę Kadetów. – Pagrus, dobrze. Plamiak, podczas biegu miecz się trzyma, a nie ciągnie po ziemi jak rybę z przedwczorajszej kolacji! A ty Ferwor, co ty wyprawiasz? Siekierą się wali bez wyczucia! Walisz, walisz, walisz, aż rozwalisz! Nie zastanawiasz się nad niczym, jasne? Wrzeszcz ile wlezie, bij ile wlezie i za pięć minut tej beczki ma tu nie być! – wziął kilka głębokich wdechów, po czym powrócił do rozmowy z Astrid. – Swoją drogą, to było trochę fuj.

- Fakt, było.

- Nie żebym twierdził, że znam cię najlepiej na świecie, ale trochę to takie do ciebie niepodobne.

- Fakt, niepodobne – przytaknęła. – Ale żałuj, że nie widziałeś swojej miny.

- Była głupia?

- Bardzo.

Jorgenson wzniósł ramiona do nieba.

- Jak mówiłem. Wredna. I za to cię lubię – oznajmił. A następnie chyba po raz setny odwrócił się w kierunku swoich uczniów – Piryt, Przywarek, miecze wyżej! Z życiem, z życiem! Jak będziecie takie trupy na prawdziwej bitwie, to wierzcie mi, nie pociągniecie długo! Ferwor, czemu deski po beczce jeszcze nie są w kawałkach? No i co z tego, że obręcz metalowa, masz ją rozłupać! Pagrus, pokaż mu! A nie, ty sam jeszcze nie skończyłeś. To do roboty, na co czekasz?! Mają zostać same drzazgi i tyle! Pilaster, co ty tam wyprawiasz? Złaź mi stamtąd, ale już! I nie obchodzi mnie, że Paluch prawie cię złapał, trening odbywa się wewnątrz Areny na dole, a nie wewnątrz Areny, na łańcuchowym sklepieniu! I ani mi się waż zwisać stamtąd na stopach, bo zaraz sam do ciebie przylezę i cię zwalę! A ty Plamiak, nie ślęcz tam jak ostatni matoł, tylko daj Paluchowi popalić i pokaż mu, jak wygląda prawdziwa walka na miecze!

Dziki Jeździec || HTTYDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz