Stoick szybkim krokiem zszedł z drewnianego pomostu i znalazł się w porcie. Niezbyt go obchodziło, czy kuśtykający za nim Pyskacz nadążał. Właśnie został wyrwany ze swojej pracy przez kolejne nieprzewidziane zdarzenie. Starał się po sobie tego nie pokazywać, ale był zdenerwowany. Mocno.
Szczególnie, że na dzisiaj zaplanował sobie porządkowanie wszystkich, ważnych dla Berk dokumentów. Traktaty, umowy handlowe, spisy mieszkańców, zwierząt i żywności właśnie w tym momencie miały być segregowane i pedantycznie układane na swoich miejscach. Niestety, los najwyraźniej miał inne plany i postanowił zesłać mu na wyspę niezapowiedzianego gościa.
W przypadku niezapowiedzianych gości, obecność wodza jest raczej wskazana. Po pierwsze, nie zawsze wiadomo jakie przybysz ma zamiary, po drugie, wódz jest najbardziej kompetentną osobą na wyspie, w kwestii podejmowania decyzji co do obcych. Co prawda, byli jeszcze Pyskacz i Sączyślin, ale jak we wszystkim potrafili pomóc oraz wesprzeć, tak przyjmowania nieznajomych lepiej im było nie powierzać. Niewyparzona szczęka i ognista bezpośredniość stanowią podczas delikatnych rozmów nienajlepsze połączenie. Stoick już kiedyś się o tym przekonał.
Dlatego teraz osobiście stanął na kładce, tuż przed dziwnie znajomą łodzią, która przybiła tu te kilkanaście minut temu.
Knara nie była duża i nosiła na sobie wyraźne znaki wieloletniego użytkowania. Żagiel był trochę naderwany, a nadburcia w niektórych miejscach uszczerbione, jak gdyby jakiś morski smok postanowił się trochę zabawić kosztem łódki i jej kapitana. A skoro już o nim mowa, stał obok swojego środka transportu i sprawdzał jakiś spis. Gdy tylko zobaczył Stoicka, pośpiesznie schował kartkę do kieszeni i stanął przed wodzem.
Był młody. Na oko mógł mieć dwadzieścia lat, może nawet mniej. Trochę przydługawe, czarne włosy przykryte były dziwną czapką, a te kosmyki, którym udało się umknąć, opadały mu na prawe oko. Chłopak nie wyglądał na siłacza. Ot, zwykła chudzina, którą byle mocniejszy wiatr może wywrócić, czy w najlepszym wypadku zepchnąć z kursu. Ubrany był w miarę schludnie. Zwykła tunika i spodnie, przewiązane pasem oraz stare, przechodzone buty. Jedyne co rzucało się mocniej w oczy, to karawasze, naramienniki i nakolanniki, w które był wyposażony – co było dość dziwne, biorąc pod uwagę jego posturę. Jednak przez te kilkadziesiąt lat swoich rządów rudobrody nauczył się, że nikogo nie należy lekceważyć. Szczególnie, że szare oczy chłopaka zdradzały większą bystrość, niż początkowo sądził.
- Stoick Ważki, wódz wyspy Berk – przedstawił się, lustrując przybysza wzrokiem.
- Arfast – odparł chłopak, najwyraźniej nie zamierzając dodawać niczego więcej.
- Czego tu szukasz?
Rudobrody wyminął przybysza i postanowił przyjrzeć się bliżej jego łodzi.
- Próbuję rozwinąć działalność, a nowe traktaty handlowe same się nie podpiszą. Pomyślałem, że mógłbym spróbować też u was.
Stoick odwrócił się i zmarszczył brwi.
- Rzecz jasna, jeśli wódz się zgodzi – czarnowłosy dodał pośpiesznie.
- Mamy już swoich kupców, dziękuję – powrócił do oglądania łajby i najwyraźniej nareszcie znalazł to, czego szukał. Tabliczkę, z wygrawerowanym napisem „Raseri". W tym momencie wiedział już wszystko – I z pewnością są oni bardziej zaufani niż ty, chłopcze. Raseri, tak? Coś czułem, że skądś cię kojarzę. Zazwyczaj nie zwracam uwagi na prostych majtków, ale tym razem dobrze, że zrobiłem wyjątek – warknął surowo.
Arfast westchnął.
- Wiem, że mój ojciec nie był wzorem uczciwości i że próbował was oszukać. Jedyne, co mogę zrobić, to szczerze przeprosić w jego imieniu. Choć... to i tak już wiele nie da – spuścił wzrok.
CZYTASZ
Dziki Jeździec || HTTYD
FanfictionUsiądźcie wygodnie i posłuchajcie. Oto druga część opowieści o chłopcu, który poszedł własną drogą. Druga część historii, która z czasem stała się legendą. Legendą, która nadal żyje, choć pozornie została zapomniana. Wydarzyła się ona wiele lat póź...