Rozdział 34: Walcząca po stronie smoków

434 48 10
                                    

Odłożył pudło, a potem wrócił na zewnątrz.

Sączysmark nie przyszedł. Słyszał dlaczego. W takiej wiosce jak Berk, wieści rozchodziły się błyskawicznie.

Nie to, żeby mu w duchu nie gratulował. Aczkolwiek ta sytuacja mocno go zaskoczyła. Bo przecież Jorgenson i Astrid od zawsze się nienawidzili. Ba, dziewczyna złamała mu nos! Wiedział o tym, bo w końcu sam go wtedy pilnował. Jęczącego, obolałego, marudzącego gorzej niż stary Pleśniak i wyklinającego Gothi oraz Hofferson na wszystkie dziewięć światów. Niemniej jednak, najwyraźniej to właśnie wtedy się w niej zakochał. Blondynka zdecydowanie uderzyła go za mocno.

Podniósł kolejne pudło i zaniósł je na jego miejsce.

Ale w sumie mógł się tego spodziewać. Kiedy odprowadzali go pod chatę (do której ostatecznie i tak nie wszedł) od razu dostrzegł, że między nimi coś jest inaczej. Przestali się nienawidzić. Oprócz tego spędzali ze sobą wystarczająco dużo czasu – na Szkoleniu i w ogóle – że chcąc nie chcąc, dla własnego komfortu musieli nauczyć się dogadywać. Ale gdy na klifie dostrzegł, że Astrid patrzyła właśnie na Jorgensona i że chęć porozmawiania z nim była dla niej ważniejsza niż rozkaz Stoicka, zrozumiał, że Sączysmark był dla dziewczyny kimś więcej niż tylko kumplem. Najwyraźniej nawet więcej niż przyjacielem.

Stęknął i zabrał się za kolejny pakunek.

Cieszył się ich szczęściem. Naprawdę życzył im powodzenia. I miał szczerą nadzieję, że ze sobą wytrzymają, głównie dlatego, że ich charaktery były istną mieszanką wybuchową. Bardziej łatwopalny był chyba tylko gaz Zębiroga.

Odłożył pudło i zaczął wkładać do niego przeliczone wcześniej graty. Znów je podniósł i zabrał na łódź, a następnie do pokładu ładunkowego. Potem przetarł czoło. Miał dość.

Praca w porcie średnio przypadła mu do gustu. Głównie dlatego, że nigdy wcześniej tego nie robił. Owszem, sprawdzał towary, ale o ich noszeniu mowy nie było. Czemu? Proste. Kiedy miał piętnaście lat, dziewięćdziesiąt procent z nich była od niego cięższa. Zanim zdołałby faktycznie cokolwiek podnieść, już zostałby przez to przygnieciony w akompaniamencie pęknięć swoich żeber. Raz spróbował. Nie powtórzył tego nigdy więcej.

Ale teraz miał dwadzieścia cztery lata i po raz pierwszy w życiu pożałował, że znowu nie jest tym chuchrem. Jasne, siłaczem pokroju normalnego wikinga też nie był, ale miał wystarczająco krzepy, by przetrwać samemu w lesie. Niestety Wandale wykorzystali to, by zrzucić na niego własną robotę. A mieli go tylko pilnować.

Mimo tego wszystkiego praca w porcie okazała się nie być takim marnotrawstwem czasu, jak mu się wydawało. Przynajmniej dowiedział się, ile jeszcze przeładunku zostało Arfastowi i ludziom Stoicka. Jak się okazuje – niewiele. Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, dzisiaj może skończą. Byłoby świetnie.

Szczególnie, że naprawdę miał już dość.

- Żyjesz jeszcze?

To był Arfast. Zresztą, nikt tutejszy nie nawiązałby z nim rozmowy o treści innej niż „To przenieś tu! Szybciej, bo nas Księżyc zastanie!".

- Nie takie rzeczy przeżywałem – wzruszył ramionami.

- To może przeżyjesz i to – mruknął czarnowłosy. – Na górze dopadła mnie jakaś ruda, strasznie się upierała, żeby ci przekazać, że chce z tobą rozmawiać. Powodzenia życzę.

- Dzięki.

Haddock nie musiał się nawet zastanawiać, żeby się domyślić o kogo chodziło jego koledze. Więc jedynie poskładał resztę sprzętu, odłożył pracę i wyszedł na górny pokład, by po chwili zeskoczyć z knary. Tam już stała Fretka. Nie uśmiechnięta, jak zazwyczaj, a smutna i zmartwiona.

Dziki Jeździec || HTTYDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz