Blondwłosy chłopiec patrzył w stronę punktu, oddalającego się na tle zachodzącego słońca. Pozwolił, by opadły mu ręce, a z prawej dłoni wypuścił miecz. Metal uderzył głucho o trawnik, rosnący w tym miejscu dosyć skąpo. Ale to nie miało w tym momencie żadnego znaczenia.
- Spóźniliśmy się – szepnął.
Nikt nie śmiał się odezwać.
Jedynie Złośnik zacisnął usta w wąską linię, a potem niepewnie podszedł do młodszego kolegi. Położył mu dłoń na ramieniu.
- To wszystko moja wina – zaczął Rapierek, łamiącym głosem. – Gdybym się pośpieszył, gdybym wcześniej to wymyślił, może teraz...
- Nie zadręczaj się, to nie przez ciebie. Zrobiłeś co mogłeś. Wszyscy zrobiliśmy. No, może oprócz Sączypluja, który zamiast marudzić, mógłby ruszyć zad trochę szybciej – dodał cicho, tak by wspomniany chłopak nie mógł go usłyszeć.
- To teraz i tak nie ma znaczenia. Zawiodłem.
- Ale ona żyje. A skoro mówisz, że jej zdaniem on nie jest potworem, to może lepiej, że stało się tak, a nie inaczej. Jeśli Viggo faktycznie na nią poluje, tam będzie bezpieczniejsza.
- Ale już nigdy jej nie zobaczę.
- Tego nie wiesz.
- No właśnie. Nie wiem – szepnął.
Potem spuścił wzrok i zamknął oczy.
- Zostawcie mnie samego.
Nie usłyszał żadnych kroków. Żadnego szelestu trawy. Żadnego ruchu. Poza jednym, pojedynczym. Ale to było za mało.
- Powiedziałem, że chcę być sam! – warknął.
- Róbcie, co mówi – odezwał się głos. Głos, którego nikt się tutaj nie spodziewał.
Gdy tylko zaskoczony Rapierek się odwrócił, dostrzegł Pyskacza we własnej osobie. Choć szczerze mówiąc w tym momencie Gbur średnio siebie przypominał. Był cały w sadzy, zupełnie jak Jeździec, którego przed chwilą widział z daleka. Nie wiedział dlaczego kowal też miał na sobie czarny pył i nie chciał teraz o tym myśleć.
- Idźcie do domów, dzieciaki – powtórzył Pyskacz. – Odpocznijcie. To był mocny dzień dla każdego. A wy jutro macie trening, prawda? No, chyba, że chcecie doprowadzić Astrid do białej gorączki, ale wtedy radziłbym wam się nie pokazywać w wiosce przez miesiąc. I dobrze wyćwiczyć unikanie fruwających toporów. No już, zmykać mi stąd.
Kadeci posłusznie odeszli. Nawet Złośnik, po krótkim skinięciu w stronę Pyskacza, pozostawił podopiecznego i ruszył swoją drogą.
Tymczasem kowal podszedł do Rapierka i stanął po jego prawej stronie.
- Mocną masz tą węgorzą grypę, jak widzę. Obłożna choroba, ledwo żyjesz. I na pewno zarażasz na kilometr, co? – prychnął, starając się zachować dobry humor.
- To był pomysł Fretki – szepnął chłopiec. – Chciała, żebym miał dzisiaj wolne.
- Mogła powiedzieć prosto z mostu, a nie wymyślać takie bajeczki. Nie jestem potworem, przecie bym cię puścił. Ale rozumiem, Fretka to Fretka.
Blondynek pociągnął nosem.
- Jest bezpieczna, wierz mi – kontynuował Gbur.
- Niby twierdzi, że on nie jest taki zły, niby... ale tak naprawdę nie wiadomo, kim jest. A co jeśli... Bo w każdej legendzie jest trochę prawdy. Co jeśli w tej też?
Pyskacz westchnął ciężko.
- Jest moją najlepszą przyjaciółką. Zawsze we wszystko pakowaliśmy się razem! A teraz jej nie ma... I... nie mam pojęcia co się z nią stanie.
CZYTASZ
Dziki Jeździec || HTTYD
FanfictionUsiądźcie wygodnie i posłuchajcie. Oto druga część opowieści o chłopcu, który poszedł własną drogą. Druga część historii, która z czasem stała się legendą. Legendą, która nadal żyje, choć pozornie została zapomniana. Wydarzyła się ona wiele lat póź...