Rapierek wybiegł na główny plac. Nie dość, że siostra obudziła go jeszcze przed świtem i kazała szukać reszty Kadetów, tak jakby mieli zaraz zaczynać jakieś szurnięte lekcje po ciemku, to jeszcze nigdzie nie mógł ich znaleźć. Już naprawdę wystarczało mu martwienie się o Fretkę. Nie potrzebował jeszcze dodatkowego chaosu w głowie.
Jednak szybko się okazało, że chaos był nie tylko w jego głowie. Dookoła co jakiś czas przechodzili Wandale, kierując się w stronę kuźni Pyskacza. Szczęśliwcy, którzy już stamtąd wracali, starali się stąpać jak najciszej, ale jednocześnie jak najszybciej, taszcząc pod pachami (albo tunikami) miecze, topory, włócznie, młoty i ogólnie rzecz biorąc wszystko, czym tylko dało się walczyć. Jeden z jego współplemieńców niósł nawet deskę nabitą gwoździami. Szczerze mówiąc, Rapierek wolał nie myśleć, co by spotkało kogoś, kto zaliczyłby spotkanie trzeciego stopnia z tym oto wybitnym orężem.
Otrzepał się i coś sobie uświadomił.
To by się zgadzało. Dzidka też kazała mu wziąć ze sobą broń. Ale po co, to już nie raczyła powiedzieć. A to była w tym momencie główna sprawa, która zaprzątała umysł Rapierka – co się tu na stertę przegnitych przegrzebków wyprawia?
Wikingowie z zasady nie byli normalni. Ale nawet ich nienormalność miała jakieś swoje reguły. Wstawanie przed świtem i bieganie z ostrymi zabawkami nie było jedną z nich.
Poszedł dalej, aż w końcu kątem oka dostrzegł znajomą, paskowaną koszulę Złośnika. W końcu! Zgraja czworga Kadetów stała przed lasem. Po kilkunastu sekundach było ich już pięcioro.
- Może mi ktoś wytłumaczyć, co się tam wyprawia? – spytał zdyszany Rapierek.
- Nieważne – Złośnik machnął ręką. – Ważne, że już jesteś. Teraz możemy iść.
- Iść gdzie?
Na odpowiedź nie musiał czekać długo. Pierwszy Oficer skierował się w stronę gęstwiny. Rapierek chcąc nie chcąc, ruszył za nim i wszedł głębiej w las. Nie znał tego miejsca jakoś dobrze, ale ufał, że Złośnik orientuje się w przestrzeni. W międzyczasie sam zrównał krok z Sączyplujem.
- Wiesz może, co się tam dzieje? – spytał Jorgensona.
Ten jedynie burknął coś pod nosem.
- Gdybym wiedział, nie wlókł bym się tutaj przez ten chaszcze. A nie! Wstawaj, zbieraj się, bierz maczugę w zęby, leć pod las i wiej jak najdalej, bo jeśli tego nie zrobisz, tak tobą strzelimy, że cię jeszcze twoje własne gacie po drodze wyprzedzą!
- Starsze rodzeństwo... – mruknął Rapierek.
- Nie, to akurat mój ojciec. Wrzasnął tak, zanim wyleciał z domu, drąc się na całe gardło: „Sączy-Sączy-ślin-ślin-ślin!".
- To trochę dziwne, bo wszyscy inni, których spotkałem, starali się raczej być cicho.
- Serio? Mój ojciec zawsze był dziwny. Zamiast siedzieć spokojnie, to nie, bo po co? Lepiej przywalić komuś w zęby, a nóż się jakieś trofeum trafi. Zdobyłby złoto na jakichś wrogach, a nie cudze zęby – burknął.
- Może nie ma wystarczająco dużo własnych?
- A bo ja wiem? Ja mu tam do paszczy nie zaglądam. Śmierdzi tam gorzej niż u smoka.
- No właśnie!
Rapierka olśniło. Może miało z tym coś wspólnego słowo „smok", a może ryk i trzepot skrzydeł, które zabrzmiały w okolicy. W każdym razie któryś z tych powodów sprawił, że chłopiec przerwał rozmowę z kolegą i podbiegł bliżej przywódcy swojej drużyny Kadetów. Szturchnął go lekko w ramię.
CZYTASZ
Dziki Jeździec || HTTYD
FanfictionUsiądźcie wygodnie i posłuchajcie. Oto druga część opowieści o chłopcu, który poszedł własną drogą. Druga część historii, która z czasem stała się legendą. Legendą, która nadal żyje, choć pozornie została zapomniana. Wydarzyła się ona wiele lat póź...