Niezgrabnie zeskoczyła z Wietrznika, o mało się przy tym nie zabijając, a potem podbiegła do Czkawki. Przyłożyła ucho do jego piersi. Serce biło. Żył. Nie widziała też, żeby miał na ciele jakiekolwiek poważne rany. Właściwie nie widziała żadnych ran. Czyli musiał zemdleć z innego powodu.
Nie. Nie zemdlał. Zasnął. Uświadomiła to sobie, gdy zaczął głośno chrapać. Odetchnęła z ulgą. A potem się roześmiała.
Zdążyła. Całe szczęście zdążyła.
Dotarcie tu wcale nie było takie proste. Kiedy wyleciała z Areny, skierowała się w stronę ścieżki prowadzącej do portu. Z jednej strony nie było to najrozsądniejsze posunięcie, bo była tam cała masa ludzi Viggo, ale z drugiej, gdyby tego nie zrobiła, nie odwróciłaby uwagi Łowców na wystarczająco długo, żeby Astrid i Sączysmark mogli uzyskać nad nimi przewagę. A jej nauczyciele tam byli i gdy nadleciała, znajdowali się w dość nieciekawym położeniu. Potem w takim samym wylądowała Fretka, kiedy przywiązana do tradycji Hofferson zobaczyła ją na smoku. Zanim udało jej się ją przekonać, minęło kolejnych kilka minut – oczywiście poprzeplatanych krótkimi pojedynkami z najeźdźcą – a i tak wciąż nie miała pewności, czy Astrid faktycznie ją zrozumiała, czy po prostu chciała się nią zająć później. Przy czym to drugie było bardziej prawdopodobne.
Kiedy w końcu jakimś cudem przekonała swoich nauczycieli, wystartowała w powietrze i znalazła się nad wioską, łucznicy Viggo – a raczej resztki tych, którzy się ostali i zaszyli gdzieś pomiędzy chatami licząc, że nikt ich tam nie znajdzie – przypomnieli sobie, że posiadają paraliżujące strzały i spróbowali ją zestrzelić. Chyba tylko dzięki zwinności Wietrznika nikt ich nie trafił, ale wtedy nagle załapała, dlaczego wszyscy pozostali Kadeci i ich smoki pomagali Wandalom z ziemi. W powietrzu byli łatwym celem.
Tak więc cała jej podróż z Areny na plac okraszona była kilkoma problematycznymi przygodami i okazała się zaskakująco długa, jak na lot smokiem. Tym niemniej, udało jej się dotrzeć na czas. Najwyraźniej w ostatniej chwili. I całe szczęście, że Morski Wiatr był naprawdę cichym lotnikiem, bo inaczej historia mogła się potoczyć w znacznie gorszym kierunku. Viggo mógł ich usłyszeć. A wtedy... nawet nie chciała myśleć, co wtedy by się stało.
Zacisnęła pięści. Musiała wziąć się w garść. W końcu wszystko dobrze się skończyło.
To był już koniec. No prawie.
Jej uwagę przykuło warknięcie Wietrznika. Gdy spojrzała w kierunku smoka, dostrzegła jak obnaża zęby. Jego źrenice były zwężone. Nachylał się nad jedną osobą.
- Nieźle go ugryzłeś. Czy ty go poraziłeś piorunem? Bo te fruwające światełka, to wyglądało zupełnie jak piorun!
Smok uniósł uszy i odwrócił swoją uwagę. Spojrzał na Fretkę, a wyraz jego pyska stał się bardziej przyjazny. Ale nic więcej nie zrobił, najwyraźniej nie rozumiejąc pytania. Nie mruknął, nie zaryczał. Zamiast tego po chwili wrócił do poprzedniej pozycji, warcząc na Viggo. I chyba nie zamierzał się stamtąd ruszać.
Fretka szybko przekalkulowała sytuację.
- Masz rację. Trzeba go pilnować. Raczej szybko się nie pozbiera, ale i tak miej go na oku, strażniku. Jakby się obudził, wiesz co robić – uśmiechnęła się. – Ja idę pomóc reszcie.
Podczas pikowania zauważyła związanych Nocną Furię oraz Stoicka, ale w tamtym momencie to Czkawka był priorytetem. W końcu nad pozostałymi dwoma nie sterczał żądny mordu przywódca Łowców.
Teraz sprawy się trochę pozmieniały.
Ruszyła w ich kierunku. Czarny smok ją obserwował, choć wydawał się lekko otumaniony. Patrząc na to, z jaką siłą musiał uderzyć w ziemię, wcale mu się nie dziwiła. Stoick też nie był do końca w formie i nawet nie próbował rozerwać sznura, który go oplatał. Nic też nie mówił, chociaż jego twarz wyrażała najszczerszą ulgę. No i może podejrzliwość, bo co jakiś czas łypał okiem na Wietrznika, który – stojąc nad Czarcioustym – stał też w pobliżu jego syna.
CZYTASZ
Dziki Jeździec || HTTYD
FanfictionUsiądźcie wygodnie i posłuchajcie. Oto druga część opowieści o chłopcu, który poszedł własną drogą. Druga część historii, która z czasem stała się legendą. Legendą, która nadal żyje, choć pozornie została zapomniana. Wydarzyła się ona wiele lat póź...