Rozdział 70

43.5K 2.3K 58
                                    

- Cieszę się, że wróciłaś.

Zamyka za mną drzwi, a ja czuję się jakby odcinano mi dopływ powietrza. Czy się boję? Jak diabli. Przechodzę za nim do salonu, ale nie jestem wstanie usiąść na proponowanym przez niego miejscu. Nie mogę nawet zmusić nóg, by podeszły do starej kanapy, na której niegdyś wiele razy sypiała moja mama. Mama.

- Napijesz się czegoś?

Zerkam na niego zaskoczona przejawem uprzejmości, ale kręcę energicznie głową. Rozglądam się po salonie. Kiedyś biała tapeta z elementami różowych kwiatów, teraz ewidentnie poszarzała, a nawet zmieniła kolor na żółty. Niewątpliwie wpływ na to ma nie tylko starość, ale też ilość wypalanych w tym pomieszczeniu papierosów. Nawet teraz z nad popielniczki unosi się dym, a ojciec gdy zauważa gdzie kieruję wzrok unosi niedopałek, wkłada go między wargi, zaciąga się i gasi peta. Mrugam powiekami i rozglądam się, poszukując sama nie wiem czego. Ubyło wiele rzeczy, zdecydowanie, ale po za tym nic się nie zmieniło. Odnajduję wzrokiem ledwie stojącą serwantkę ze starego drewna pokrytą kurzem i przysłoniętą otwartymi od kuchni drzwiami. Muszę do niej podejść, bo nie jestem pewna, czy oczy mnie nie zawodzą.

- Co zrobiłeś z rzeczami mamy?

- Tymi pierdołami? Sprzedałem je.

Pod lewą powieką zbierają mi się łzy. Clara niewątpliwe kochała starocie. W tym lepszym okresie mojego jak i jej życia, wspólnie jeździliśmy co drugi weekend na pchli targ, skąd przywoziła co najmniej jeden zabytkowy przedmiot. Autentyczna chińska porcelanowa zastawa z pozłacanymi krawędziami oraz ręcznymi malowidłami była dla niej prawdziwym skarbem. Nie ważne ile kolekcjonerzy by za nią dali, wiem, że ona by jej nigdy nie sprzedała. Wiele razy sprzeczała się o nią i inne rzeczy z jej kolekcji z Alberthem. Wprost ich nie cierpiał, uważał je za zbieracze kurzu i nic więcej, nie rozumiał jak wiele dla niej znaczyły. Przełykam ślinę i mrugam, odwracając się do ojca.

- Mogę iść do swojego pokoju?

- Nic tam nie ma.

Wzrusza ramionami, ale kiwa głową w stronę korytarza. Szybkim krokiem docieram pod drzwi swojego pokoju i wchodzę do środka. Obskubane niebieskie ściany, nigdy nie miałam pokoju jak typowa dziewczynka, i jednoosobowe łóżko w rogu pomieszczenia oraz szaf. Zniknęły wszystkie inne przedmioty. Podchodzę do szafy i uchylam ją, nie znajdując w niej swoich ciuchów. Puste wieszaki. Puste dno szafy i puste półki. Zamykam drzwi, podchodzę do łóżka i w butach wspinam się na materac. Szafa jest zbyt wysoka, by można było dostrzec co na niej leży. Staję na palcach i wyciągam szyję, dostrzegając na jej wierzchu znajome kształty. Po raz kolejny pod powiekami krążą łzy. Najciszej jak mogę przesuwam sobie łóżko pod mebel i ściągam z niej zakurzoną, szmacianą lalkę. Siadam na materacu i przyciskając zabawkę do piersi, uraniam kilka łez. To było moje dzieciństwo. Pociągam nosem, ocieram policzek i trzymając szmaciankę pod pachą, opuszczam pokój. Na przeciw są drzwi sypialni mamy, nigdy tam nie weszłam po tym, jak odkryłam ją nieżywą na ziemi. Przekręcam gałkę, ale nie przekraczam progu. Wystarcza, że ogarniam pokój wzrokiem. Jest pusty. Wracam do salonu, ale zostawiam lalkę przy drzwiach wyjściowych. Nie które rzeczy powinny pozostać tajemnicą. Alberth wciąż siedzi na kanapie, a między wargami trzyma nowego papierosa.

- Przyszłam tutaj, by dowiedzieć się powodu, który kazał ci telefonować do Zayna.

Oznajmiam i w bezpiecznej odległości staję przed nim.

- Twojego szefa? Spotkałem, któregoś razu w barze chłopaka, z którym uciekłaś. Chyba Marcel. Nie do wiary, że to zrobiłaś. A teraz uciekłaś po raz drugi ze swoim szefem?

Zaciskam zęby, gdy słyszę mocną pogardę w jego głosie.

- To nie jest mój szef. Dlaczego do niego dzwoniłeś?

NiewiernyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz