Rozdział 20

65.3K 2.9K 254
                                    

Przyuliczna restauracja, która z zewnątrz wcale nie zachwycała wyglądam, wewnątrz imponuje swoim urokiem. Wprawia w podziw. Właścicielka lub właściciel musi być wielkimi miłośnikiem natury. Wszystko skąpane w zieleni mogłoby się wydawać zbyt mdłe, jednak każdy kto tak myśli jest w błędzie. Zieleń jest żywa, rażąca energią, a ilość roślin przyprawiająca o zawroty głowy, wprowadza tu szeroką gamę innych kolorów. Nogi stolików wyrzeźbione zostały w pnie drzew, a blaty pomalowane w ich korony. Wyeksponowany został nawet środek sali, gdzie wybudowano basen na wzór krętej rzeki. Pół okrągły mostek łączący dwa brzegi porośnięty jest bluszczem, a między liście wplątane zostały lampki choinkowe.
- Zachwycające prawda ?
Spoglądam na Zayna i przytakuję. Ciężko jest mi powstrzymać się, by jeszcze raz nie zacząć wertować pomieszczenia od początku do końca. Zapach trawy i orchidei jest wyraźny i działa uspokajająco.
- Zamień gesty na słowa May. Co chciałabyś zjeść ?
Spuszczam wzrok na zalaminowaną kartę dań i wybieram najtańsze danie jakie mają. Zbyt wiele razy otrzymałam jego pomoc, za którą nigdy nie będę mogła się odpłacić. Wykorzystywanie go jest nie w porządku.
- Pozycja dwudziesta.. sałatkę.
Mężczyzna ściąga brwi, a jego wyraz twarzy na moment staje się surowy.
- Kiedy ostatnio cię widziałem, liczyłem twoje kości. Tylko ślepy nie zauważyłby, że jesteś wychudzona, taki posiłek jest nie poważny przy twoim stanie.
- Ja..
- Zamówię za ciebie i dopilnuję byś wszystko zjadła.
Wstaje z miejsca, zabierając ze sobą kartę i idzie na koniec sali do lady, gdzie stoi rudowłosa kelnerka. "Jest w nim więcej z człowieka, niż się spodziewałaś". Przytakuję podświadomości i skubię końce serwetki w kwieciste wzorki. Ludzie nie zawsze są tacy na jakich wyglądają. Ale osądy nie biorą się znikąd, czasem robimy to z ostrożności, a czasem po prostu.. po prostu kierujemy się krzywdą nam wyrządzoną.
- Nadal jesteś zadowolona z nowej pracy ?
Podnoszę gwałtownie głowę, zaskoczona obecnością Zayna.
- Tak, jestem.
- Cieszę się.
Uśmiecha się pogodnie, luzując siwy krawat. Wypadałoby coś powiedzieć. Zagryzam dolną wargę, ssąc ją nerwowo.
- Jak mija panu dzień ?
Moje policzki płoną, kiedy zdaje sobie sprawę z jak idiotycznym pytaniem wyskoczyłam. Mężczyzna podśmiewa się ze mnie i nawet nie stara się tego ukryć. Odwracam wzrok i przysięgam, że już nigdy na niego nie spojrzę.
- W porządku May, zaskakujesz mnie z każdą chwilą.
W jego niskim głosie słychać rozbawienie, co tylko sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.
- Nie uciekaj ode mnie wzrokiem, naprawdę cieszę się z faktu, że zaczynasz mówić.
Odchrząkuję cicho i jako zajęcie znajduję sobie wpatrywanie się w płynącą wodę na środku sali. Nie spojrzę na niego.

***
- Proszę Pana ?
Malik skupia swoją całą uwagę na mnie, uśmiechając się lekko. Biorę głęboki oddech i wypowiadam słowa, które wypada powiedzieć
- Dziękuję za obiad i za wszystko.
Zamierzam zatrzasnąć drzwi samochodu, ale kiedy to robię cicho woła moje imię.
- Nie mów do mnie "pan". Nie jestem już twoim szefem. Możesz po prostu mówić Zayn.
- "Pan" jest w porządku.
Kiedy cisza się nasila, zamykam drzwi i wchodzę do mojego miejsca pracy. Obiad naprawdę bardzo się przeciągnął z powodu wydłużonego czasu czekanie na posiłki oraz mojego powolnego jedzenie. Zamierzałam nie fatygować Zayna odwożeniem mnie i sama się tu dowlec, jednak jak zwykle nie miałam tyle odwagi, by dłużej mu się przeciwstawiać.
Przeciągam przez głowę czarny materiał, wkładając na swoje ciuchy służbową koszulkę z logiem baru i staję za kasą, wykonując to co do mnie należy.

__________________________________________________________________________________

________________________________

(Zayn)

Dłońmi przecieram zmęczoną twarz, a odgłos mojego westchnięcia obija się o ściany biura. Światła miasta migoczą w ciemnej nocy, sprawiając, że moje oczy pieką i łzawią. Ściskam nasadę swojego nosa, przymykając na sekundy powieki. Kolejny raz podrzucam czarne pudełeczko do góry bijąc się z myślami. W kolejnym przypływie zdenerwowania okręcam się na obrotowym fotelu i z trzaskiem odstawiam je na biurko. Staję na nogi, pośpiesznie zgarniając z oparcia swoją marynarkę i idę do wyjście po drodze przechwytując swoją teczkę. Gaszę światła na całym piętrze i zjeżdżam windą na parter, skinieniem żegnając dyspozytora. Mój telefon rozdzwania się w mojej kieszeni kiedy wychodzę, na co klnę pod nosem. Nad dobrze znanym numerem widniej zdjęcie ślicznej blondynki, przez co moje serce się ściska. Tak kurwa nie dawno dowiedziałem się, że posiadam uczucia.

- Zayn Malik, słucham ?

- Cześć kochanie.

Czemu do chuja zacząłem tak formalnie rozmowę skoro wiedziałem, że to ona.

- Cześć.

- Ja... zrobiłam nam chińszczyznę i ona trochę tak jakby już wystygła. Kiedy będziesz, powinnam na ciebie czekać ?

- Zacznij beze mnie. Wyszedłem z biura i będę niedługo.

- Okeeej. Kocham cię.

Urządzenie informuje mnie o drugim połączeniu, więc nie odpowiadam tylko poświęcam swój czas, jakiemuś dupkowi, który po godzinach przypomniał sobie, że ma do mnie zasrany interes.

- Zayn Malik, słucham ?

Warczę groźnie i wrzucam swoją teczkę na tylne siedzenie, po czym sam zajmuję miejsce za kierownicą. Wkładam w ucho słuchawkę bluetooth, a telefon odkładam na stojak.

- Zayn stary, załatwiłem to o co prosiłeś. Wszystko jest ustawione. Kiedy wracasz z tego zasranego Londynu ?

- Wyrażaj się. Zostaję tu jeszcze miesiąc, jak plany się zmienią wrócę wcześniej.

- Musisz..

- Wiem co muszę. Kamile skontaktuje się z tobą jutro.

Rozłączam się i wyjeżdżam z parkingu.

Mijam swój apartamentowiec dwa razy, aż decyduję się skończyć jeżdżenie bez celu i po prostu tam wejść.

NiewiernyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz