Rozdział 34

55.4K 3K 732
                                    

Światła miasta mienią się w moich oczach, obraz kompletnie stracił ostrość przez łzy. Widzę kolorowe smugi. Pociągam nosem i kolejny raz ocieram policzki, ale to bez sensu, bo one i tak zaraz robią się mokre. Przyciągam kolana do siebie, kuląc się pod jednym z budynków w pobliżu biura Zayna. Nie wiem czemu właśnie tu, przez całą drogę jaką przeszłam wszędzie byli ludzie.. tutaj nie ma nikogo. Nie chcę paść czyimś ofiarą. Zaciskam pasek torby w pięści i przyciągam go do piersi. Wytrzymam to. Zaciskam oczy, kiedy z moich ust wyrywa się niekontrolowany szloch. Jest mi zimno, ale nie tak bardzo bym nie mogła wytrzymać. Nie jestem pewna, która godzina i jak dużo zostało mi do rana, ale chcę by czarne niebo, zrobiło się jasne. Jestem zmęczona.. Kwestią czasu jest, kiedy moje oczy się zamkną i zapadnę w sen. Opieram się czołem o kolana i kolejny raz wydobywa się z moich ust szloch. Słyszę odgłosy samochodu, ale zaraz cichną, chwilę później inny odgłos samochodu, ale on również cichnie. Cichną wszystkie odgłosy. Potrząsam głową i mocniej zaciskam pasek torby przy piersi. Jak długo dam radę ? Chyba już dosyć.

- May ?

Podrywam głowę w górę, widząc idącą w moją stronę znaną postać. Już dosyć, proszę. Staje na przeciw, zasłaniając i tak już zdawkowaną ilość światła z pobliskiej latarni.

- May, chodź ze mną.

Wyciąga w moją stronę dłoń, ale nie reaguję. Opuszczam z powrotem głowę, opierając ją o kolana. Już dosyć, oszczędź mnie Boże.

- Chcę ci pomóc.

- Nie potrzebuje pomocy. Niech pan wraca do Carmen.

Pociągam nosem.

- Nie będę już nic niszczyć. Przepraszam.

Mój głos jest piskliwy i nie przyjemny dla uszu.

- O czym mówisz dziewczyno ?

- Zniszczyłam pana związek.

- Mam na imię Zayn. Nic nie zniszczyłaś. Nigdzie nie ma grama twojej winy.

- Ja nie chciałam..

Tłumię szloch w kolanach.

- Pojedź ze mną, zabiorę cię w ciepłe miejsce.

Kręcę głową i odsuwam się kiedy próbuje mnie dotknąć. Nie chcę jego dotyku, nigdy już nie chcę czuć dotyku jakiegokolwiek mężczyzny... jakiegokolwiek człowieka.

- W porządku.

Wzdycha ciężko i odchodzi. Słychać echo jego ciężkich kroków. Blokada, która na chwilę utworzyła się we mnie tamując rozpacz, teraz znowu puściła. Wycieram nos i przełykam słone łzy. Dlaczego ich jest co raz więcej ? Chciałabym wrócić do tego co było. Miałam prace, miałam mieszkanie, Marcel nie sprawiał większych kłopotów. Nie było pana Malika. Było łatwiej. Miejsce obok mnie zostaje zajęte. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć kto to. Tylko Zayn posiada tak wyraźny piżmowy zapach. Niszczyciel. Powinnam go tak nazywać, zniszczył wszystko co było stabilne w moim życiu.

- Co robisz ?

Szepczę słabo.

- Nie chcesz iść ze mną, więc zostanę z tobą. Przyniosłem sobie kurtkę.

Informuje mnie, po czym naciąga ubranie na swoje ramiona, przybierając moją pozycję.

- Kto odpowiada za ślady pobicia na twojej twarzy ?

Pyta chłodno, na co kulę się jeszcze bardziej. Nikt mnie nie pobił. Marcel zbyt mocno zacisnął palce na mojej brodzie pare dni wcześniej, to wszystko. Nie jest potworem, jest nieuważnym człowiekiem z problemami, potrzebującym pomocy. "Jest potworem". Ignoruję głos podświadomości.

NiewiernyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz