Zaczęłam kochać odcień jego oczu, całą głębie... jednak to tylko oczy. Pokazują skrywane uczucia, ale nie zmieniają zachowania, nie zmieniają tego kim jesteś.
- A chcesz tu nadal pracować ?
Pokiwałam niepewnie głową, zaczynając co raz ciężej oddychać. Łamał moją przestrzeń.
- Popełniłbym błąd zwalniając ciebie. Obserwowałem cię przez kilka dni, połowa klientów klubu to mężczyźni, przychodzą tu tylko po to, by ciebie oglądać sącząc swoje drinki. Przynosisz duże korzyści kochanie.
Uniósł swoją dłoń, ale nim zdążył dosięgnąć mojego policzka, stałam już w bezpiecznej odległości. Nienawidzę czuć dotyku drugiego człowieka. Nienawidzę bo zawsze odczuwam tylko jedno. Szorstkie dłonie tamtego mężczyzny.
- M..mogę już iść ?
Zapytałam cicho na co ostro zaprzeczył kręceniem głowy, jednak po chwili westchnął ciężko i zrezygnowany uchylił wargi.
- Widzę, że nic od ciebie nie wyciągnę.
Zamknął oczy z irytowany i jednym skinieniem głowy wskazał drzwi.
- Możesz iść.
Tak też zrobiłam, uciekłam z jego biura najszybciej jak umiałam. Wraz z cichym szczęknięciem zamka odetchnęłam z ulgą. Nadal mam pracę i nadal przeraża mnie jak cholera. Nadal będę żyła w dwie osoby. Ja- skrzywdzona i przestraszona, oraz ja- starając się udawać, że wszystko jest w porządku....***
Kiedy wchodzę do mieszkania, widzę, że coś jest inaczej. Czegoś brakuje. Brakuje zapachu alkoholu i spalonych papierosów. Brakuje krzyków, albo chociaż pochrapywania chłopaka. Brakuje tego... Ramka z jedynym zdjęciem moim i mamy leży rozbita na ziemi. Serce mi się ściska i czuję łzę balansującą pod powieką. Schylam się, odgarniając dłonią całe szkło. Mały kawałek rani moją palce, ale nie ma to znaczenia. Nie to. Fotografia jest lekko porysowana i ma rozerwany róg, ale nasze twarze są nie uszkodzone. Przyciskam papier do piersi, brudząc krwią swój siwy płaszcz. Nie ma to znaczenia. Bezgłośnie przemierzam dalszą część mieszkania, docierając do sypialni. Cicho wchodzę do środka, a panele wydają delikatne skrzypnięcia. Marcel śpi zaplątany w białej pościeli. Buty, których nie zdjął zostawiły czarne ślady na prześcieradle. Na palcach podchodzę do niego, ostrożnie pochylając się nad jego twarzą. Oddech ma czysty nieskażony procentami. Momentalnie czuję mrowienie w lędźwiach i cofam się kilka kroków aż stąpam na coś. Pod butami leżą moje książki, które jeszcze przed wyjściem starannie ułożone były na półce. Rozglądam się i widzę bałagan. Szuflady komody są po otwierane i opróżnione z ciuchów. Sprawdzam ich wnętrze, moje schowane oszczędności zostały zabrane. Nic nie poradzę, że różowe policzki zdobią się łzami. Zdemolował ten pokój. Stare krzesło leży przewrócone pod zarysowaną ścianą. Jedna z nóżek nabawiła się pęknięcia. Zakrywając dłonią usta, tłumię szloch i opuszczam mieszkanie. Nie mogę tam zostać. On jest trzeźwy i chory psychicznie. Wychodząc na ulicę chowam dłonie głęboko w kieszeniach, a nos wtykam w szalik. Ponownie obieram sobie kierunek klubu, w portfelu mając jedynie 5 funtów. Nie mam gdzie spać, a w mojej garderobie jest mała sofa. Ciemność stała się okrutna, zabiera całe światło z ulicy. Słyszę własne serce. W ustach całkowicie mi zasycha i w duchu modlę się o bezpieczne dotarcie na miejsce...***
Nagłe uderzenie ciepła przyprawia mnie o zawroty, ale ze spuszczoną głową uciekam do swojego pomieszczenia. Odstawiam torbę na ziemie, zdejmując szalik. Ranki na moich palcach przestały krwawić, a rozmazana na całej dłoni krew zaschła. Ubrana w mój płaszcz układam się na sofie podkulając nogi i owijając się rękoma. Mała żarówka jarzy się słabym światłem, aż w końcu z wyczerpania gaśnie. Mrok spowija pomieszczenie i zasypiam ze zdjęciem w kieszeni...***
Kiedy uchylam powieki w pomieszczeniu jest jasno za sprawą wymienionej żarówki i małego okienka w samym kącie. Cholera, ktoś tu był. Siadam wyprostowana, zwiniętą w pięść dłonią trąc oczy. Wtedy właśnie drzwi się otwierają, a w nich stoi pan Malik. W dłoni trzyma małą buteleczkę i wacik. Szczękę ma dobrze zarysowaną i zaciska ją mocno chyba w zdenerwowaniu.
- Nie powinno cię tutaj być.
Syczy od razu w moją stronę, ale kiedy widzi przeszywające mnie dreszcze uspokaja się trochę.
- Powinienem cię za to wyrzucić, albo obciąć z pensji. Nikt po za mną i panem Vancs'em nie ma prawa przebywać w klubie po zamknięciu.
Spuszczam wzrok, zaczynając w zakłopotaniu rysować stopą kółka.
- Oczekuję od ciebie wyjaśnienia i postaraj się, by było dobre.
Marszczę nos, kiedy niewiadome uczucie ogarnia moje ciało. Jest gorsze od strachu i bólu. Jest nienazwane.
- J..ja nie mogłam tam zostać. Nie miałam gdzie spać.
Każde słowo przychodzi mi trudno i nie mam siły mówić, kiedy mierzy mnie surowym spojrzeniem. Jak zwykle się jąkam.
- Zostać gdzie ?
- w...... mieszkaniu.
Cicho szepczę, zasłaniając twarz włosami.
- Istnieje coś takiego jak hotele albo motele...
Och no jasne... następnym razem wynajmę sobie cały Penthouse z wyżywieniem w najdroższym hotelu i za wszystko zapłacę 5 funtów. Bardzo śmieszne panie Malik, bardzo.
- Twoja ręka.
Kiwa głową w jej kierunku, a ja chowam ją jeszcze głębiej.
- Trzeba ją przemyć. Podaj mi ją.
Kręcę głową.
- Sama to zrobię.
Chwilę panowała cisza, ale w geście rezygnacji rzucił wodę utlenioną i waciki obok mnie.
- Wrócę za chwilę.
Kiedy wychodzi odkręcam małą zakrętkę, wylewając ciecz na opuszki palców. W pełni skupiam się na szczypaniu, zagryzając mocno wargę. Piecze. Orientuję się, że nie jestem sama, kiedy łapie mnie za nadgarstek i odbierając buteleczkę, wylewa więcej cieczy. Cała sztywnieję, a w oczach stają mi łzy. Pochyla się dmuchając zimnym powietrzem na moje palce i nie jestem wstanie powiedzieć ani słowa.
- Zamówiłem ci wcześniej taksówkę, już czeka. Zapomnę, że cię tu widziałem, a ty teraz idź i więcej nie popełniaj tego typu wykroczeń.
Kiwam posłusznie głową, wyrywając swoją dłoń i ubierając szalik.
- Wrócę pieszo.
Gotowa podnoszę się z miejsca, uciekając do wyjścia.
- Nie komplikuj spraw i po prostu jedź taksówką.
Kręcę głową, spuszczając wzrok. Mam tylko 5 funtów, muszę mieć co jeść.
- Dlaczego ?
Powiedzieć mu ?
- Nie mam pieniędzy.
- W porządku, zapłacę.
Ponownie pokręciłam głową w niezgodzie.
- Jeżeli chcesz odliczę ci to z wypłaty.
Był już wyraźnie wkurzony, więc po prostu kiwnęłam na tak, przystając na jego propozycję. Wyszłam na korytarz, zachowując odległość między nami. Potem wszystko odbyło się szybko, bez słów. Wsiadłam do pojazdu, on zapłacił i nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem tych pięknych oczu odszedł, a ja odjechałam. Nie myślcie jednak, że pojechałam do mieszkania. Nic z tych rzeczy. Nie miałam jeszcze tyle odwagi, by stanąć twarzą w twarz z trzeźwym Marcelem. Poprosiłam taksówkarza aby wysadził mnie przy jednej z piekarni. Kupiłam sobie bułkę za funta, czyniąc z niej śniadanie, obiad i kolację. Później zasiadłam na jednej z ławek w środku miasta, wzdłuż ulicy i siedziałam w tym zimnie dobre kilka godzi... miałam zamiar poczekać tu, aż do mojej zmiany, yeaa miałam....
CZYTASZ
Niewierny
FanfictionOn- konsekwentny, poważny, ustatkowany, 26-letni biznesmen. Nazywają go rekinem Nowego Jorku. Ona- dziewczyna, której życie zafundowało prawdziwe piekło. Wcale nie chciała stanąć na jego drodze, nie chciała stanąć na drodze żadnego mężczyzny. Zwycz...