XXV. randki

98 14 1
                                    

Dużo czasu spędzaliśmy zamknięci we dwójkę w pokoju, ale czasem musieliśmy gdzieś wyjść

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Dużo czasu spędzaliśmy zamknięci we dwójkę w pokoju, ale czasem musieliśmy gdzieś wyjść. Kiedy za długo spotykaliśmy się w domach, w końcu stwierdzaliśmy, że to już pora wydać trochę pieniędzy na jedzenie na mieście. Chociaż wcale nie widać było tego po naszych portfelach; kiedy nie wydawaliśmy na restauracje, wydawaliśmy na przekąski. Ja aż tak ich nie potrzebowałem, ale Jisung koniecznie musiał mieć coś do chrupania. Przy filmach chrupał, przy nauce chrupał i jak montował filmy, to też chrupał. Właściwie nawet pisząc potrzebował ciasteczek. Parę razy wysłał mnie po nie do sklepu. Posłuchałem tylko raz, bo sam chciałem sobie kupić gumy do żucia.

Zwykle nie chciało nam się wychodzić, nawet jeśli postanowiliśmy już, że pójdziemy. Nieraz było tak, że odpuszczaliśmy sobie wyprawy ze słowami "mamy jedzenie w domu" i robiliśmy sobie ramyeon. Najlepiej smakował w zimę, jedzony pod kocem. Mama Jisunga goniła nas wiele razy, byśmy jedli przy stole, ale Jisung nie mógł się pogodzić z jej wolą. Musiał przed nią zwiewać do pokoju, wylewając po drodze zupę na schody.

Ale były nareszcie i dni, gdy udało nam się wyjść. Trochę niecodziennie się czułem tak idąc z Jisungiem w miejsce publiczne. Odkąd skończyłem liceum, widywaliśmy się głównie w domach. Żyliśmy we własnym, ciasnym świecie, w którym nie było miejsca na nikogo innego. Zaś na zewnątrz, wśród ludzi miałem wrażenie, że nasz świat zaczyna pękać, zupełnie jakby osoby wokół nas napierały na ściany bańki, w której się znajdowaliśmy. Ale szybko o nich zapominałem. Siadaliśmy przy stoliku gdzieś w kącie i znowu wszystko było jak zwykle.

Lubiliśmy zamawiać nowe dania. Kiedy tylko znaleźliśmy w menu coś, czego nie próbowaliśmy, musieliśmy to sprawdzić. Tylko w kawiarniach Jisung zawsze jadł to samo. Namiętnie zamawiał mrożone americano z sernikiem, raz za razem, jakby to był jedyny deser wart jakiejkolwiek uwagi. Zadowolony żuł ciasto z napełnionymi do granic możliwości policzkami, a potem popijał kawą, która sprawiała, że oczy wychodziły mu z orbit - taka była zimna.

- Najlepsze połączenie. Najlepsze! - oceniał, patrząc zadowolony na resztkę sernika.

Najprzyjemniej nam było przesiadywać w tej jednej kawiarni, gdzie ściany były z drewna, a z sufitu zwisały papierowe lampy. Ściągało się buty przed zajęciem miejsca, bo stoliki znajdowały się w maleńkich pokoikach za zasłonkami, a pomieszczenia te wypełniały poduszki i ciepła atmosfera. Najlepiej jeszcze było, jak padał deszcz. Wtedy kryliśmy się w takim właśnie kąciku przed ponurym światem i graliśmy w karty przy kawie, a potem kolejnej kawie, i jeszcze następnej.

A kiedy powiadomiliśmy ostatecznie kelnera, że nic nam więcej nie potrzeba, to zasłaniałem szczelniej wejście zasłonką i kładłem się bliżej Jisunga, czekając aż sam się o mnie oprze. Składał serwetkę na różne sposoby i miął ją tak, że wkrótce potrzebował już kolejnej. W trakcie tej czynności zaciskał lekko usta, więc jego policzki robiły się pulchniejsze i miało się ochotę je uszczypnąć.

Jisung stopniowo mi się oddawał. Wiem, jak to brzmi, ale dokładnie to miało tam miejsce. Gdy już oparł się o mnie, przenosił na mnie cały swój ciężar, a jego głowa nie spiesząc się lądowała na moim barku. Kiedy akurat materiał mojej koszulki był przesunięty, czułem na skórze dotyk jego gorącego policzka. Wędrował ręką za moje plecy i błądził przez moment po kręgach i lędźwiach, jednak najwyraźniej nie znalazłszy tego, czego szukał, przekładał rękę pod moją i przekrzywiał jeszcze głowę, żeby dotknąć ustami mojego obojczyka. Nie sądzę by był to pocałunek, jednak czułem jak jego wilgotne wargi intencjonalnie się tam kładą. Chciałem odchylić szyję i pozwolić mu zrobić więcej, pozwolić całować się tam i gdzie indziej, i wszędzie, ale te wszystkie marzenia zakotwiczone pozostawały jedynie w mojej wyobraźni. Lecz niezależnie od tego, co działo się we mnie, on nie przestawał. Przejeżdżał niespiesznie palcami po moim przedramieniu, badał je opuszkami, zatrzymując się na nierównościach nadgarstka. Mruczał przy tym jak kot. Dalej składał serwetkę, tylko już jedną ręką. Odkładał ją co jakiś czas i drapał drewniany stół, dotykał koniuszkiem palca krawędzi. Oczy miał skupione i zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, jakbym zamienił się w poduszkę, na której wygodnie się rozłożył. Wpatrywałem się w niego całe minuty, gdy tak nieświadomie stawał się wszystkim, o czym byłem w stanie myśleć.

Raz zasnął na moim ramieniu. Był zmęczony i po prostu odpłynął. Wtedy nawet oddychałem ostrożnie, żeby przypadkiem go nie obudzić. Patrzyłem na jego dłonie, tak bliskie moim. Jego palce dotykające mojego nadgarstka. Odrobinę cofnąłbym rękę... Tak wolno i tak płynnie, że by się nie zbudził, i pozwoliłbym naszym dłoniom się do siebie dopasować. Wiem, że do siebie pasowały. Kalkulowałem to miliony razy, bo miliony razy liczyłem na to, że będę mógł to sprawdzić. 

Skrawki | minsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz