28

468 30 0
                                    

Louis zawsze wiedział, że nadużywał szczęścia. Naciągał je do granic możliwości, balansując na granicy, żeby nie wywrócić się i nie rozwalić sobie tego głupiego łba. No i chyba w końcu przekroczył linię, którą do tej pory udawało mu się przeskoczyć.

Siedział ściśnięty jak sardynka i zastanawiał się, jakim cudem nią zauważył niczego dziwnego. Zawsze wszystko sprawdzał dwa razy, a czasami nawet i trzy. A teraz? Był kompletnie zajęty sprzątaniem, a jego myśli były zaprzątnięte Harrym, więc doigrał się za swoją nieważność.

Wiedział jednak, że musiał się skupić i, co najważniejsze, nie mógł panikować. Musiał opracować w głowie jakiś plan, jednak póki nie wiedział gdzie się znajduje i jaki jest ich cel, był w dupie. Mogli wywieźć go gdzieś daleko poza miasto, skąd będzie musiał kombinować, jak dostać się na nowo do bardziej zamieszkałych rejonów. Do tego nieco bolała go głowa od uderzenia i chociaż było to do wytrzymania, to kiedy myślał mocniej i mocniej, to i uraz bolał bardziej.

Jak zawsze, to właśnie on musiał mieć największego pecha ze wszystkich obecnych na sali. I nie liczyło się wcale to, że nie było szansy, aby wypadło na kogoś innego. Musiał przecież ponarzekać na swoje nieszczęście.

Próbował się jakkolwiek uwolnić, ale okazało się, że to było trudniejsze niż myślał i nie takie oczywiste jak na kursie, na którym kiedyś był. I niech nikt dziwnie na niego nie patrzy, ale przy jego zawodzie musiał podjąć odpowiednie kroki dla swojego bezpieczeństwa. Nie zamierzał pozwolić sobie na to, aby jakiś szalony klient doprowadził jego życie do ruiny czy niebezpieczeństwa... Nie, czekaj, przecież on tak właściwie na to pozwolił od momentu, kiedy tylko wymienił pierwsze dwa słowa ze Stylesem.

Czy on już wspominał, jak bardzo nienawidził swojej alfy? Nie? No to właśnie robił to ponownie, ale niestety przez knebel w ustach nie miał za bardzo jak wyrazić swojej frustracji za pomocą głosu. Niech oni go tylko wyciągną z tego samochodu, a już im da popalić.

Wiedział, że skoro nie mógł załatwić porywaczy siłą, której zdecydowanie nie miał, domyślając się, że jego przeciwnikami mogą być alfy, a w najlepszym wypadku jedynie bety. Musiał więc użyć tego, co opanował do mistrzostwa. Nie sądził, że to zadziała, ale musiał jakoś wydostać się z tych kłopotów, w które nawet specjalnie się nie wpakował. Przecież on był tylko spokojną omegą, która chciała sobie żyć bez większych problemów.

Ale oczywiście byłoby za pięknie.

Nie wiedział, ile jechali. Nie miał przy sobie komórki, zegarka, ani czegokolwiek innego, co pozwoliłoby mu na to, aby dowiedzieć się, która była godzina i gdzie dokładnie znajdował się na mapie Anglii. Nie sądził jednak, że był poza Londynem. Kto miałby wywozić go w cholerę daleko, skoro i w mieście dało się spokojnie wymyślić dobrą kryjówkę. Ewentualnie gdzieś niedaleko. Bardziej liczył na miasto, bo jeżeli uda mu się jakkolwiek wymknąć, to będzie w stanie wrócić, nie uciekając się do poszukiwania żadnych podwózek czy błąkania się po ulicach. Musiał działać sprawnie i szybko.

I może nie powinien bawić się w takiego bohatera, ale obejrzał wystarczająco dużo filmów, aby wiedzieć, że ratunek może trochę potrwać. Mafia czy nie, jeżeli ktoś miał dobre kryjówki, to odnalezienie go wcale nie będzie łatwe.

W końcu się zatrzymali. Słyszał głosy, ale co one miały mu powiedzieć? Dokładnie nic. Zamknął jednak oczy, chcąc udawać nadal nieprzytomnego. Liczył na to, że dzięki temu któryś z drabów sypnie informacją, która przyda mu się w najbliższym czasie, kiedy będzie planował wydostanie się z tego całego ambarasu. Teraz naprawdę cieszył się, że nie był zwykłą omegą, która poznałaby Harry'ego przypadkowo, w parku czy w sklepie. Inaczej panikowałby jak nic. A tak, wiedział więcej niż przeciętny mieszkaniec miasta.

— Nie podoba mi się ten pomysł, stary. Styles dostanie pierdolca, jak tylko się o tym dowie — powiedział jeden z nich, a Louis poczuł, że w jego puszce zrobiło się nieco jaśniej. To zapewne oznaczało, że zaraz któryś z nich go wyciągnie.

— Pozbył się naszego szefa, to niech wie, że nawet mali mogą się zemścić. Chłopaki przyjadą dopiero za dwa dni, przynajmniej ci, którzy zostali z nami, a nie rozeszli się jak pizdy.

— Stary, skończymy z kulką łbie, jak nie kurwa dwoma. Doskonale wiesz, jaka opinia panuje o tych jebańcach na mieście.

— Pierdolisz, jeszcze zapłaci nam niezłą sumkę, żeby tej słodziutkiej omedze nic się nie stało. Zresztą jesteśmy poza miastem, a reszta o niczym nie wie. Nikt nawet nie wiedział, że to był nasz kuzyn, a my oficjalnie nie byliśmy wysoko w szeregach. A teraz wyciągaj księżniczkę z powozu.

— Cholera, żebyś wiedział, co robisz.

— Posłuchaj, albo on zacznie gadać i dowiemy się czegoś ciekawego, albo Styles płacić i odda nam nasze rejony, albo ta słodka twarzyczka zrobi się sina.

Louis bał się chociażby unieść powiekę, aby nie spalić swojej przykrywki. Chciał się jednak dowiedzieć, jak wyglądają jego porywacze. Był pewien, że musieli mieć jakikolwiek znak szczególny.

Kiedy jednak usłyszał, że ten nieco mniej przyjemny idzie z przodu, a on był niesiony tak, że jego głowa schowana była za plecami drugiego, pozwolił sobie w końcu na to, aby szybko spojrzeć. I dostrzegł kilka tatuaży, które od razu postarał się zapamiętać. Jego plan miał teraz nieco więcej sensu, kiedy wiedział, że jeden z nich był niepewny całego pomysłu. Jeżeli uda mu się go zmanipulować albo zaszantażować, będzie miał przewagę i uda mu się zwiać.

Jednak teraz przymknął na nowo oczy, udając, że nadal nie kontaktował ze światem. Miał niewiele czasu, więc musiał jak najszybciej dojść do siebie i zająć się ucieczką.

Nie zamierzał dawać Harry'emu żadnej satysfakcji z bycia bohaterem.

Nie wiedział, gdzie go prowadzili, ale kiedy usłyszał brzdęk kluczy, domyślał się, że musiał być to jakiś dom, garaż, stodoła lub coś podobnego. Miał tylko nadzieję, że będzie to miejsce, w którym uda mu się porozmawiać z jednym z porywaczy. Umiał manipulować słowem, więc wiedział, że uda mu się przekonać go do współpracy.

A jeśli nie będzie chciał po dobroci, to Louis zdecydowanie będzie miał przewagę, kiedy zabrał scyzoryk z kieszeni faceta.

Chociaż nie chciał tego robić, to obiecał sobie, że w najgorszym momencie posunie się do agresji. Tym bardziej, że niestety nie wiedział, jak odpalać samochód za pomocą kabli, a tym bardziej jak to ustrojstwo do porządku prowadzić. Potrzebował kluczyków albo chociaż telefonu, aby móc wydostać się z tego miejsca. Jeżeli zadzwoni do Harry'ego, Nialla albo kogokolwiek, kogo numer pamiętał, będzie uratowany.

Może jednak miał szczęście w tym swoim nieszczęściu, trafiając na nierozgarniętych porywaczy.

A może to on był tak doskonały w swoim jestestwie?

To miał dopiero zweryfikować, wprowadzając swój plan w życie.


✓ |  The Art of SeductionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz