Przez dobry tydzień ledwie wychodził z sypialni, w której się zabarykadował. Jedynie zmuszał się, aby pojawiać się na posiłkach, które spędzał raz z Harrym, raz z gosposią krzątającą się dookoła, a czasami jadał sam.
Atmosfera między nim a alfą była... Dziwna. Nie napięta, ale zdecydowania inna od tej, która dotychczas była między nimi. I choć Louis odpowiadał uprzejmie na pytania, zadając nawet te same Harry'emu, to nie było to to samo. Brakowało mu tego wszystkiego, co do tej pory zbudowali, ale obiecywał sobie, że wszystko małymi kroczkami.
Przez te dni Tomlinson najczęściej rozmawiał z lekarzem, który uparcie doglądał jego zdrowia. Na nieszczęście ten nie był typem, którą łatwo dawał się sterroryzować. Ba, szatyn miał nawet problemy z tym, aby wymusić w końcu na becie, żeby ten dał mu święty spokój. W tym starciu jednak to Louis odpuścił, kiedy zrozumiał, że ten przychodził nie po to, bo był upierdliwym dziadem, ale ponieważ chciał przypilnować, czy nic więcej się między nimi nie działo. Raz pojechał z nim nawet na bardziej kompleksowe badania do kliniki, ale okazało się, że prócz nieprzyjemnych siniaków i rozstrojenia, z Tomlinsonem nie działo się nic złego.
Przez te dni dostał również masę wiadomości od swoich przyjaciół. Nie potrafił odpowiedzieć jednak nikomu, prócz prostego kłamstwa, że jedzie za granicę na wycieczkę. Zayn uwierzył w to od razu, tym bardziej, że pewnie Liam utwierdził go w tym przekonaniu. Louis obiecał, że kupi mu kilka pamiątek, a finalnie zapisał sobie w głowie, żeby poprosić o pomoc kogoś z domowników.
Udawał przed wszystkimi, bo nie chciał dokładać nikomu zmartwień, które były już rozwiązane. Jasne, czuł się lepiej, ale nie chciał rozdrapywać ran.
No i w końcu nadszedł dzień, że Louis spalił dziennik, wpatrując się, jak ogień pożerał kolejne kartki. Harry nie zabrał notatnika, zostawiając go pod wolą omegi. A szatyn stał paleniskiem, nie wiedząc, co powinien czuć. Z jednej strony to było oficjalne zakończenie tego wszystkiego, tej nieszczęsnej historii, która tal wiele napsuła w ich życiach. Ale z drugiej nie miał już żadnej drogi ucieczki. Niczego, co gwarantowałoby mu możliwość negocjacji, nawet jeśli czuł, że Harry zapewni mu odpowiednie wyjście.
I właśnie w takiej sytuacji zastał go Styles, szukający wcześniej omegi po całym domu. Zdziwił się, że nie znalazł Louisa w sypialni, którą ten teraz okupował, nie chcąc wychodzić z niej za wszelką cenę. Na ramionach miał koc, który owijał wokół siebie jak kokon. Podszedł bliżej, specjalnie stawiając nieco głośniej kroki, aby ten miał czas na zniknięcie, jeżeli nie chciał jego towarzystwa.
Szatyn jednak odwrócił jedynie głowę, wpatrując się zmęczonym wzrokiem w alfę.
— Spaliłem to. Chyba popełniłem przez to największy błąd mojego życia, ale wrzuciłem go do ognia. Prawdopodobnie będę cierpiał z tego powodu za kilka lat, kiedy w końcu dorwie cię jakiś porządny stróż prawa. Ech, a takie miałem plany na zostanie świadkiem koronnym, wyjechanie daleko i zajmowanie się wypasem owieczek.
Harry uśmiechnął się lekko, zaraz odwracając się, kiedy nagle usłyszał dziwny hałas, dobiegający ze strony wejścia do domu. Zmarszczył brwi, wyciągając broń i chowając zaraz Louisa za swoimi plecami.
— W razie czego, wiesz, w którym miejscu jest masz się schować.
Ale żaden z nich jednak nie mógł odgadnąć, kto niemal szturmem próbował wziąć ich dom. Omega trzymała mocno ramię Harry'ego, czując, jak strach rośnie w nim na nowo. Nie słychać było jednak strzałów, co nieco dziwiło alfę.
Co to był za dziwny napad?
Zaczęli wycofywać się, ale wtedy do salonu wpadł wściekły Niall, za którym znajdował się również Nick, wyglądający, jakby chciał powstrzymać nadchodzącą katastrofę. Louis wyjrzał zza ramienia bruneta, który wyglądał, jakby wciąż był gotowy na to, aby bronić omegę za wszelką cenę.
CZYTASZ
✓ | The Art of Seduction
FanfictionKlub mienił się światłami, a wraz z nimi mienił się Louis. Louis, który był specjalistą w swojej pracy Zwodził i uwodził, wyciągając wiele pieniędzy od mężczyzn, którzy łaknęli jego uwagi ponad wszystko inne. A on uwielbiał widzieć, jak te bogate al...