Dzień zbliżał się już ku zachodowi. Jakiś czas temu wypłynęliśmy bezpiecznie z Punk Hazard i kierowaliśmy się w stronę Dressrosy. Joker skutecznie wpadł na wabik Lawa i jego warunki zostały jasno przedstawione. Teraz wystarczyło czekać do rana na wiadomości w gazecie o rezygnacji Doflamingo z tytułu władcy mórz.
Na statku słomkowych, mimo, że nie byliśmy u nich nawet cały jeden dzień, było bardzo wesoło. Była to fajna odskocznia od ciągłego przebywania z samym kapitanem, a już na pewno się nie nudziłam. Siedzieliśmy wszyscy razem przy ognisku rozmawiając na różne tematy i pijąc. Co ciekawe odkryłam, że najlepszym kompanem do picia u słomkowych był Zoro. Uwielbiał alkohol tak samo jak ja. Mogło się zdawać, że nie jest zbyt gadatliwy, jednak po paru łykach sake, a może nawet tylko przez to, że miał możliwość pić, mógł opowiadać naprawdę dużo historii i dzielić się doświadczeniem ze swojego życia. Dlatego przez większość czasu wybierałam jego towarzystwo, jednak zainteresował mnie też Ussop. Jak jego własne imię mówi, był po prostu ściemniaczem, ale mógł tak bardzo wciągnąć człowieka w swoje zmyślone opowieści, że aż czasem trudno było nie uwierzyć. Trzecią z osób, które najbardziej mnie zainteresowały, był kościotrup o imieniu Brook. Pomijając to, że co jakiś czas pytał się, czy może zobaczyć moje majteczki, również był świetną duszą towarzystwa. I to dosłownie duszą, bo zostały z niego same kości, johohohohoho. Sypał żartami bez opamiętania, a przede wszystkim znał mnóstwo super piosenek, którymi umiał wywoływać wiele rodzajów emocji. Cała załoga wprawiała mnie w bardzo dobry nastrój i nie było żadnej osoby, której bym mogła nie polubić.
-...i gdy uciekaliśmy, nagle wszyscy zniknęli i zostałem sam na sam z tą bandą szumowin, które nas goniły, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i załatwić ich bez tych tchórzy.
-Zostałeś sam, bo znowu się zgubiłeś, młotku! - krzyknął Ussop.
-Po prostu stchórzyłeś i uciekłeś jak zawsze. - odpowiedział Zoro, pociągając długi łyk z kufla.
-Nie to ty pomyliłeś prawą, z lewą, jak zawsze, cholerny marimo. - wciął się Sanji, przez co, oboje zaczęli się przepychać i przezywać nawzajem.
Po raz kolejny zaczęłam się głośno śmiać na ich docinki.
-Jesteście naprawdę ciekawą załogą. - przyznałam z wielkim uśmiechem na twarzy, popijając sake z kufla.
-Powiedziałabym, że przez tych baranów, nasza załoga uchodzi za głupiutkie dzieciaki. - podsumowała Nami łapiąc się za głowę z rezygnacją. -Nie wiem jak wy, ale ja idę spać. Radzę wam też, jest już późno.
-Ja idę jeszcze coś pomajstrować w warsztacie. I trzeba załadować cole. - powiedział Franky, żegnając się z nami i odchodząc.
Do północy rozeszli się już wszyscy, a ja zostałam sama wpatrując się w ogień. Przyjemny nastrój nadal utrzymywał się w powietrzu. Wzdychając wypiłam ostatnią butelkę sake i położyłam się na trawie, tym razem wpatrując się w gwiazdy. Od alkoholu szumiało mi lekko w głowie, a nocne niebo zdawało się poruszać w kółko, Ogarnęło mnie nagłe uczucie nostalgii. W końcu po długim czasie ogarnęła mnie czysta radość i brak zmartwień.
-Co tak ci się cieszy morda? - usłyszałam nade mną.
-Po prostu jestem w dobrym nastroju, kapitanie. - powiedziałam zwracając na niego wzrok.
-Znowu nie możesz spać?-Powiedzmy.
-Bo nie śpisz już ze mną jak przez ostatni czas? - stwierdziłam, uśmiechając się zadziornie.
-Czyżbyś nad tym ubolewała?
-Szczerze? Dziwnie mi się spało samemu. Ale to nie znaczy, że nad tym ubolewałam! Cieszyłam się spokojem. - powiedziałam lekko zarumieniona, mówiąc pół prawdę.
CZYTASZ
|Odnaleźć Swoje Szczęście| One Piece
Fanfiction-Sora... Już zawsze będę przy tobie. (...) Obiecaj mi, że nie ważne co, będziesz nadal żyć beze mnie. *** -Idę do ciebie Ace. - powiedziałam zamykając oczy z których popłynęły łzy. -Nigdzie nie idziesz idiotko! *** W życiu Sory wydarzyło się wiele...