⪨ 17 ⪩

156 14 20
                                    

  - Zbudź się, Irie - usłyszałam głos Prawiedźmy. Dobiegał jakby z oddali.

Nie słyszałam go tak dawno, że potrzebowałam chwili, aby przypomnieć sobie do kogo należał.

Zdezorientowana tą nagłą pobudką otworzyłam szeroko swoje zielone oczy. Kiedy zorientowałam się, że nie znajduję się w celi, a w białym, świetlistym miejscu ze swojej pierwszej wizji poczułam się jeszcze bardziej skonfundowana.

Nagle usłyszałam jakieś szuranie, przypominające kroki. Po chwili moje przypuszczenia okazały się być słuszne. We wszechobecnej bieli dostrzegłam majaczącą kobiecą sylwetkę. Owa kobieta była dość wysoka, a jej figura była godna pozazdroszczenia; szerokie biodra, duży biust, wcięcie w tali. 

Kiedy przyjrzałam jej się lepiej dostrzegłam, że ma długie jasnobrązowe włosy z rudymi refleksami. Moje były identyczne, z tą tylko różnicą, że moje sięgały ramion, a jej pasa.

- Zinta...? - bardziej spytałam niż stwierdziłam.

Przez chwilę wahałam się, czy nie zwrócić się do niej per matko lub mamo, ale nie miałam pojęcia jakby na to zareagowała, a nie chciałam ryzykować jej irytacją czy czym podobnym.

Poza tym to nie ona mnie wychowała i to nie ona obdarzyła mnie miłością, wsparciem i troską. Tak naprawdę nie zasługiwała na to, żeby ją tak nazywać. Moją prawdziwą, mimo że nie biologiczną matką zawsze była Camelia Barkley. Tak samo było z moim ojcem, tylko Wesley Barkley miał prawo się nim nazywać, a nie jakiś... no właśnie, nawet nie wiedziałam jak nazywał się mój biologiczny rodzic. Uświadomiłam sobie, że nawet nie zapytałam Senary o jego imię. Z drugiej jednak strony nie miało to żadnego znaczenia. 

W końcu i tak już nie żył.

Tak samo jak moi ukochani, prawdziwi rodzice. 

Świadomość tego, że odeszli zaatakowała cały mój organizm. Pragnęłam płakać, nie raczej szlochać. Paść na podłoże i nie wstać. Albo nie - wstać i cofnąć czas do momentu, kiedy mogłam ich ocalić. Gdzieś z tyłu głowy pragnęłam cofnąć czas aż do chwili, kiedy otrzymałam pierwszą wizję. Wtedy jednak nie poznałabym Ninja i Pixal, a także swojej siostry. 

No właśnie - Ninja! Musiałam czym prędzej powiadomić ich o zaistniałej sytuacji i w jakiś sposób powstrzymać Harumi przed wskrzeszeniem Lorda Garmadona. 

Niestety nie wiedziałam w jaki sposób miałabym się wydostać z tego miejsca, w którym się znajdowałam. 

- Witaj, moja córko - powitała mnie Bogini Magii, stając przede mną.

Ja jednak nie byłam w nastroju to rozmowy z nią, a już na pewno nie chciałam, żeby nazywała mnie swoją córką. Nie zasługiwała na to. Gdyby jej na mnie zależało, to wysłuchałaby mojej prośby i pomogła moim rodzicom, kiedy ją o to prosiłam. 

- Nie nazywaj mnie tak - wypaliłam kipiącym od gniewu głosem, zanim zdążyłam się ugryźć w język. 

Bez względu na to jak duży uraz do niej żywiłam nie mogłam się do niej zwracać w taki sposób. W końcu była wszechpotężną boginią, władającą magią. Gdyby chciała mogłaby mnie zabić. Choć może tego właśnie chciałam? Dołączyć do rodziców w Krainie Umarłych. Nie, nie mogłam tak myśleć. To nie był czas na śmierć. Musiałam zebrać się w sobie i pomóc przyjaciołom.

- Skąd ten gniew, moja droga? - spytała ze stoickim spokojem, nie wykazując ani krztyny irytacji.

Jeden z kilku kamieni spadł mi z serca. I choć resztę też w jakiś sposób można by było zrzucić, tak zrzucenie tego jednego, symbolizującego śmierć rodziców wydawało się być niemożliwe. Zwłaszcza, że w dużej mierze to ja odpowiadałam za ich los. Mogłam zignorować wizję. Mogłam nigdzie nie wyruszać. Mogłam częściej do nich pisać. Mogłam nie rozmawiać o nich z Harumi. Mogłam pojąć, że coś jest nie tak. Mogłam zrobić tak wiele, by zapobiec temu, co się z nimi stało, a nie zrobiłam właściwie niczego.

The vision • Kai SmithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz