ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

20 7 8
                                    

Obyś smażył się w piekle!

🌷🌷🌷

Pierwszy raz od trzech miesięcy zasiadłem na moim ukochanym parapecie. Towarzyszył mi podczas każdego napadu melancholii i boleści, którego doświadczałem. Spędzałem na nim bezsenne noce czy trudne popołudnia. Dziś — gościł moje pozytywne emocje. Nic mnie już nie powstrzyma przed szczęściem i spełnieniem.

Pożałowałem, że wyrzuciłem telefon z wiaduktu. Przez to nie miałem możliwości, aby skontaktować się z Jacobem. Byłem mu winien słowa podziękowania. Gdyby nie on, jeszcze bardziej załamałbym się po zniknięciu ojca. Przez ten czas wspierał mnie, zarówno finansowo, jak i mentalnie. Nie wiedziałem nawet jak mógłbym mu się odwdzięczyć. Zwykłe „dziękuję” to przecież zdecydowanie za mało...

— O mój Boże! Ed na mnie czeka! — Zeskoczyłem z parapetu. Szepnąłem mu na pożegnanie: — Jeszcze do ciebie wrócę, kolego!

Wybiegłem czym prędzej z budynku. Zastałem Eda dokładnie tam, gdzie się rozdzieliliśmy. Siedział, jak gdyby nigdy nic, na ławce i zajadał kanapkę, popijając herbatę z termosu.

— Już myślałem, że całkiem ugrzęzłeś w tym pałacu, kcięciunio! — rzucił z pełnymi ustami, przez co pluł chlebem na wszystkie strony.

— Przepraszam.

— No co ty, stary, żartuję. — Momentalnie spoważniał, w jego spojrzeniu błyszczał podziw. — Słuchałem twojego przemówienia. Wzruszyłem się, byłeś niesamowity. Gdy o mnie wspomniałeś, to już w ogóle poryczałem się jak dzieciak.

— Czyli jednak się stąd ruszyłeś? — Poczułem, że się czerwienię.

— Oj, już się tak nie pesz. — Zawiesił głos. — Jestem z ciebie bardzo dumny. Pokazałeś swoją siłę. Dziękuję, że tak o mnie myślisz, ale to ty jesteś bohaterem.

Ze łzami w oczach, uścisnąłem go.

— Moje bohaterstwo byłoby gówno warte, gdyby nie ty...

— Mówiłem, że musisz wyzbyć się tego kolokwializmu, księciunio! — Pogroził mi palcem, uśmiechając się ze wzruszeniem.

Przewróciłem oczami, starając się nie parsknąć śmiechem.

— I co teraz? Wyprowadzasz się ode mnie? — Błysk w jego spojrzeniu przygasł.

— Tak. Już nie będę kradł ci powietrza.

— Ale będziemy się czasem widywać?

— Oczywiście, przyjacielu. — Pokochałem to określenie, więc wyraźnie je zaakcentowałem. — Nie uwierzysz, ale Jasmine pozwoliła mi kontynuować naukę w Stonewill.

W ułamku sekundy, źrenice Eda rozszerzyły się, górując nad czarnawą tęczówką. Wyglądał, jakby miał ochotę skakać z radości. Nie spodziewałem się, że tak zareaguje na tę wiadomość. Chyba naprawdę mnie lubił.

Chociaż, gdyby nie pałał do mnie życzliwością, czy przyjąłby mnie do swojego domu? Czy uratowałby moje życie?

Cholera, on naprawdę mnie lubił.

Wcześniej nie dowierzałem, że ktoś mógłby szczerze za mną przepadać. Wydarzenia ostatniego czasu, pokazały mi, że jest to możliwe.

— Myślisz, że McWhite zgodzi się, abym tam uczęszczał? Wiesz, przyjęto mnie, ale jako Patrick Walker.

— To jest pewniejsze niż podatki. Koleś ma słabość do monarchii. Poza tym, to podniesie prestiż jego błękitnej szkoły. — Wbił łokieć w moje przedramię.

TULIPANY NAD URWISKIEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz