ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

19 6 10
                                    

Tylko to mi pozostało

🌷🌷🌷

Ostatnie kilka dni spędziłem w czterech ścianach najtańszego, cuchnącego zgnilizną hostelu w Berlinie.

Edward dzwonił do mnie wiele razy. Nie odbierałem. Nie miałem siły, aby z nim rozmawiać. Nie miałem siły niemalże na nic. Łóżko zdawało się być jedynym schronieniem dla moich poszarpanych uczuć. 

Chroniczne poczucie winy — nie życzyłem go najgorszemu wrogowi. Ziemia pod moimi stopami nieustannie rozstępowała się, tworząc przepaść. Podchodziłem do krawędzi urwiska i spoglądałem w dół. Jedynym co widziałem, była niekończąca się ciemność. Wysilałem swe oczy, aby dostrzec choćby najmniejszy promyk nadziei. Im dłużej wpatrywałem się w tę mroczną otchłań, dostrzegałem wynurzające się demony. Liczyłem, że może tym razem natknę się na coś dającego radość. Zamiast tego, po raz kolejny mierzyłem się z potworami mojej świadomości wytykającymi błędy, które popełniłem.

Kilkukrotnie usiłowały zepchnąć mnie ze skarpy. Gdy opierałem się im, szeptały, że tam, na dole, oczekiwało mnie szczęście. I rzeczywiście. Kiedy ponownie wychylałem się, by spojrzeć w paszczę urwiska, zauważałem tlące się światło. Fascynowało mnie i przerażało jednocześnie. Byłem coraz bliżej skorzystania z propozycji podsuwanej mi przez demony, choć nie do końca ją rozumiałem.

Czasem — na krótki, przelotny moment — owe straszydła powracały do swej kryjówki. Przepaść zasklepiała się, a ja przez chwilę cieszyłem się wolnością myśli. Nie łudziłem się, że opuściły mnie na dobre. Wkrótce znów mnie nawiedzały i wbijały nóż w plecy.

Od czasu wyjazdu do Cargass tata nie dał znaku życia. 

To wszystko moja wina.

Gdybym był bardziej wartościowym człowiekiem, nie uciekłbym z pałacu. Nie byłbym słaby i nie musiałbym wyrzekać się swojego dziedzictwa. Pogrzeb Simona nie miałby miejsca, a Robert nie pojawiłby się w stolicy. W konsekwencji — nie przepadły bez śladu.

Życie po raz kolejny utraciło sens.

Nie pasowałem do żadnego świata. Niezależnie od tego, gdzie się pojawiłem, wszystko psułem. Niszczyłem życie każdemu. Tym razem przeze mnie Jacob został pozbawiony partnera.

Przeze mnie.

A Cassandra? Dlaczego tamtego wieczoru, wyznałem, że ją kocham i nigdy nie opuszczę, skoro wiedziałem, że było to nasze ostatnie spotkanie? Deklaracje miłości, nawet te najszczersze, nie są nic warte, jeśli wiesz, że nie macie szans na wspólną przyszłość. Wypowiadając owe dwa magiczne słowa, obiecujesz, że będziesz zawsze i bez względu na wszystko nie zostawisz tej osoby. W innym przypadku, jesteś hipokrytą.

Hipokryta, to moje kolejne imię, zaraz po Nadmiernie Emocjonalny Głupek.

Owocem moich rozmyślań stał się wiersz — tym razem zaadresowany do mnie. Kartka, na której został zapisany była postrzępiona i nosiła ślady gorzkich łez.

Wpatrywałem się w spisane dzisiejszej nocy bazgroły. Miąłem palcem wskazującym i kciukiem krawędzie żółtawego papieru, niszcząc je jeszcze bardziej. Bogu ducha winna strona gapiła się we mnie z wyrzutem. Krzywe litery wykrzykiwały zapisaną nimi treść.

Nalej

Dziękuję za to uczucie
Za winy poczucie
Tak bardzo mi tego brakowało
Teraz wciąż mi mało
Więc obwiniaj mnie dalej
Więcej winy mi  n a l e j
Do życia pucharu
Skoro i tak nie znasz umiaru 

TULIPANY NAD URWISKIEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz