ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

29 8 12
                                    

Szansa

🌷🌷🌷

To dziwne uczucie wrócić do Cargass.

Umówiłem się z Edwardem w parku kwiatowym.

Znajome alejki, znajome drzewa, znajoma woń. Byłem tu na pierwszej i zarazem ostatniej randce z Cassandrą. Usiadłem na naszej ławce i zawiesiłem wzrok na grządce rosnących tu jeszcze niedawno tulipanów. Przypomniałem sobie, jak Cass porównała je do ludzi. Stwierdziła, że pomimo tylu różnic, to wciąż ten sam gatunek kwiatów.

Piękne słowa, jednak cóż im z tego, że tak barwnie zakwitły, skoro zostały pozbawione i kolorów, i nawet łodyg? Zdawałem sobie sprawę, że kolejnej wiosny znów wyrosną i przystroją park swymi zapierającymi dech odcieniami. Jednakże to tylko kilka ulotnych momentów. Przez większość roku i tak były zwykłymi cebulami w ziemi. Bez sensu. Teraz nikt nie zwracał na nie uwagi. Były jak ludzie sukcesu - przez chwilę na szczycie, by potem znów udać się w ciemność.

Po co to wszystko?

- Omal bym cię nie poznał, księciunio! - roześmiał się Edward.

- O mój Boże, wystraszyłeś mnie! - Dotknąłem klatki piersiowej, udając, że dyszałem z przerażenia. - Poza tym, nie jestem już księciem!

- Oj tam, oj tam! Człowiek wyjdzie z pałacu, ale pałac z człowieka nigdy. - Klepnął mnie z całej siły w plecy.

- A czy to przypadkiem nie było tak, że człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy? - Uniosłem jedną brew.

- Pf! Prawie to samo - oburzył się.

Naprawdę cieszyłem się, że go widziałem. Jego specyficzne poczucie humoru - tak, tego mi było trzeba.

Postukał w oprawki moich okularów przeciwsłonecznych.

- Do twarzy ci, księciunio! - Zaniósł się perlistym śmiechem.

Zsunąłem je niżej i zgromiłem go wzrokiem.

- Stresujesz się nową szkołą? - rzucił.

- Oczywiście. Nie wiem, czego mogę się spodziewać.

- Nadmiaru błękitu. - Wbił łokieć w moją talię, aż skręciło mnie z bólu.

Ten człowiek miał obsesję na punkcie tego gestu.

- Legendarny błękit Stonewill. - Uniosłem kącik ust.

- Poza tym, będzie dobrze. Dasz radę.

Być może to niezbyt mądre, ale mu ufałem. Nie tylko w kwestii tego, że poradzę sobie w szkole. Przecież to właśnie jemu już przy drugim spotkaniu zwierzyłem się z moich największych problemów życiowych. Było w nim coś, co sprawiało, że czułem przyjemne ciepło w sercu. Od samego początku naszej znajomości zdobył moje zaufanie i miałem nadzieję, że moja naiwność mnie nie zrani.

- Co powiesz na spacer w stronę pałacu? - zaproponowałem.

- Jesteś pewien, że tego chcesz? Wiesz, jesteś zbiegłym księciem.

Skrzyżowałem ramiona, przyjmując zdziwiony wyraz twarzy.

- Dla przypomnienia, nazywam się Patrick Walker.

- Masz zaburzenia osobowości, Simonie? - wybuchnął śmiechem.

- Z tego co mi wiadomo, nie masz odpowiednich kwalifikacji, aby mnie diagnozować. - Przewróciłem oczami, usiłując zachować kamienne oblicze.

- Ojejku, to był tylko żart. Nic się nie zmieniłeś od czasu, gdy byłeś następcą tronu. Wiecznie z kijem w dupie. - Wciąż śmiał się jak obłąkany.

TULIPANY NAD URWISKIEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz