ROZDZIAŁ SZESNASTY

21 7 0
                                    

Prawda

🌷🌷🌷

Wróciłem do pałacu. Wymknięcie się na cały dzisiejszy dzień dobrze mi zrobiło. Czułem się spokojniejszy. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że już nie zmienię zdania. Życie „na wolności” było niezwykle podniecające. 

Znalazłem się przed komnatą królowej, licząc, że ją tam zastanę. Musiałem ustalić z nią ostateczne kwestie dotyczące wyjazdu. To będzie także ostatni raz, kiedy ją zobaczę. 

— Wejść! — krzyknęła zza drzwi.

Siedziała z kamiennym wyrazem twarzy na atramentowym fotelu. Lustrowała mnie przenikliwym spojrzeniem. Przypomniała mi w tym momencie kobrę królewską, która uniosła głowę, by móc dostrzec potencjalną ofiarę.

— Gdzieś ty się podziewał cały dzień? — spytała z wyrzutem.

— To tu, to tam. — Nie czułem potrzeby, aby się tłumaczyć. Nie było mnie i koniec.

Wskazała mi miejsce na, znajdującej się obok, sofie. Ona zaś z gracją poderwała się z siedziska. Szukała czegoś w sejfie znajdującym się w jednej z trzech ogromnych szaf. Był ukryty za mnogością kreacji, na wypadek gdyby ktoś niepowołany znalazł się w komnacie.

Po kilku chwilach wyjęła plik dokumentów, które cisnęła na stół.

— Oto papiery potwierdzające twą nową tożsamość, Patricku Walkerze.

W tonie jej głosu słyszalna była wyraźną niechęć. Zignorowałem to, ponieważ właśnie spoglądałem na coś, o czym marzyłem od dawna. Słodkie łzy napłynęły mi do oczu. Oto przede mną uśmiechało się nowe życie. Z pozoru zwykła sterta przerobionych drzew była moją szansą od losu. Ciepły dreszcz wstrząsnął moim ciałem, gdy dostrzegłem plakietkę dowodu osobistego.

— Zadowolony?

— Nawet nie wiesz jak bardzo — westchnąłem oniemiały.

Kątem oka spojrzałem na Jasmine. Jej pewna siebie postawa zniknęła bez śladu. Ramiona przybrały kształt litery „U”. Twarz straciła swój królewski wyraz, oczy przysłoniła matowa mgła. Nie przypominała samej siebie. Złość, którą obdarzyła mnie przy wejściu, odeszła w niepamięć.

— Dobrze, o której wyjeżdżasz? — powoli wycedziła słowa.

— Myślę, że około piątej nad ranem. Drogi będą jeszcze puste, więc istnieje szansa, że nikt nie zobaczy, jak podpalam swoje auto.

Zerwała się z kanapy. Przyspieszonym ruchem ponownie otworzyła sejf. Wyjęła z niego nowy telefon, kilka opakowań brązowej farby do włosów i pudełka zielonych soczewek. Ułożyła je obok dokumentów.

— Pamiętaj, telefon uruchom dopiero, gdy opuścisz państwo. Nie kontaktuj się z nikim z pałacu. — Przeniosła wzrok na farbę i soczewki. — Myślę, że powinno ci to wystarczyć na pewien czas.

— Dzięki — odpowiedziałem beznamiętnie. Potarłem nerwowo kolana. —  Będę się zbierał.

Przytuliła mnie niespodziewanie. Na kołnierzu szarawej koszuli poczułem nieprzyjemną wilgoć. Położyła dłonie na moich ramionach. Nie kryła łez. Krople płynu drążyły głębokie korytarze w jej obliczu. Byłem zdezorientowany.

— Przepraszam, Simonie. Byłam okropną matką. Przepraszam, że nie dałam ci matczynego oparcia. Nigdy sobie tego nie daruję. — Omal nie udławiła się tymi słowami. — Nie będę prosić o wybaczenie. Chciałabym móc cofnąć czas i pokazać ci, że potrafię kochać własnego syna.

TULIPANY NAD URWISKIEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz