ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

37 9 8
                                    

Jesteś księciem, nie księdzem

🌷🌷🌷

Z wizyty u ciotki wyszedłem w całkiem dobrym nastroju. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo potrzebowałem jej pozytywnej a zarazem zwariowanej energii. Szczerze mówiąc, naprawdę mogłaby być moją matką. Przy niej czułem się swobodnie. Nie musiałem udawać kogoś, kim nie jestem. Bridget to kobieta-anioł.

Niezmiernie ucieszył mnie fakt, że wracając do komnaty, nie spotkałem ani Sebastiana, ani królowej. Musiałem na spokojnie przetrawić informacje, które dzisiaj zdobyłem. Jak to mówią, z problemami należy się przespać. Tak też zamierzałem.

Pierwszą czynnością, którą zrobiłem po powrocie, było oblanie twarzy lodowatą wodą. Zawsze pozwalało mi to przywrócić się do rzeczywistości w trudnych chwilach.

Wyszedłszy z łazienki, rzuciło mi się jedno ze zdjęć wiszących na ścianie. Zostało wykonane pięć lat temu w dzień urodzin Sebastiana. Z założenia miała to być pamiątkowa fotografia przedstawiająca kochające się rodzeństwo.

Stoimy wraz z bratem na tle głównego wejścia do pałacu. Choć trzymamy się za barki, dzielą nas od siebie tysiące kilometrów. Bariera pomiędzy nami jest wyraźna. Sebastian spogląda na mnie gniewnie kątem oka, najprawdopodobniej planując, jak pozbawić mnie praw do tronu. Podczas gdy ja szczerzę się sztucznie, tłumiąc w sobie emocje po ostrej wymianie zdań, którą przeprowadziliśmy chwilę przed zrobieniem zdjęcia. Wprawny obserwator bez trudu dostrzeże mrok spowijający nasze twarze. Buzująca w nas nienawiść cudownie kontrastuje z majestatycznym, jasnym gmachem otoczonym bogatym, pod względem flory, ogrodem.

Pomyśleć by, że nigdy nie zapałalibyśmy do siebie taką niechęcią, gdyby nie zazdrość Sebastiana o funkcję następcy tronu. Nie bez znaczenia była też moja bezwartościowa, mdła osobowość.

Przewróciłem oczami, ciężko wzdychając.

Do you like scars?
Do scars make the man?
Do you want me wounded and hardened?
My head in the sand? [1]

Gdy zbliżała się godzina dwudziesta druga, uświadomiłem sobie, że przysnąłem. Zabrzmi banalnie, aczkolwiek krótka (w tym przypadku chyba bardziej pasowałoby określenie „długa”) drzemka sprawiła, że poczułem się lepiej. Odzyskałem względny spokój.

Wpatrywałem się w lśniące na grafitowym niebie gwiazdy. Delikatny wiatr, wpadający przez uchylone okno, rozkosznie głaskał mnie po policzkach. To był szalony i długi dzień. Jak dobrze móc pobyć samemu. Delektować się świętym spokojem…

Ktoś zapukał do drzwi. 

To chyba jakiś żart. 

— Kto tam?! — warknąłem.

— To ja. — Do moich uszu dotarł słodki jak złocisty miód głos Cassandry. — Chciałam zobaczyć, co u ciebie słychać. Przepraszam, jeśli przeszkadzam. Byłam tu wcześniej kilka razy, ale nie odpowiadałeś.

W ułamku sekundy wyłączyłem Spotify i znalazłem się przy drzwiach. Pomyślałem, że tak z pewnością wygląda teleportacja. To przecież niesamowicie prosta rzecz, dlaczego więc naukowcy do dziś nie opatentowali na nią sposobu? Mnie wystarczył głos Cass i zyskiwałem nadzwyczajne zdolności. Może powinienem rozpocząć karierę naukową?

Otworzyłem i teatralnym gestem zaprosiłem ją do środka.

— Po powrocie ze Stonewill byłem u Bridget, a przed chwilą wybudziłem się z drzemki, dlatego nikt ci nie otworzył. Przepraszam.

— No co ty, nie masz za co przepraszać! Jak ci minął dzień?

Parsknąłem śmiechem, opadając z hukiem na kanapę.

TULIPANY NAD URWISKIEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz